My znamy tylko dwoje Peranakan, bo przez lata Singapur obrósł przybyszami z innych krajów.
Tak się śmiesznie porobiło, że w singapurskiej szkole singapurskie dzieci są w mniejszości. W klasie Przychówka tylko 16 dzieci ma singapurski paszport. Pozostałe zostały do miasta Lwa przeflancowane, więc historia i tradycja regionu to bajki o żelaznym wilku. Wycieczka do pobliskiej Melaki, która jest w programie wielu singapurskich szkół ma pomóc dzieciom poznać historię Singapuru i okolic.
Gdy Kura dostała informację o wycieczce pomyślała, że po wizycie w markecie i ogrodzie ptaków przyszedł czas na Melakę. Jakoś jej nie przeszkadzało, że wycieczka jest dwudniowa, a po drodze przekracza się granicę. Gdy Kura podpisała zgodę okazało się, że połowa rodziców nie wyobrażała sobie, że ich 10 lub 11 letnie dziecko spędzi noc poza domem, w obcym kraju, bez ich obecności.
- Ona nigdy się ze mną nie rozstawała
- On lubi jak mu czytam przed snem
- On ma alergię na pomidory, więc muszę pilnować by ich nie jadł
- To Malezja tam może być niebezpiecznie - jęczeli rodzice
- Damy radę - powtarzała nauczycielka Przychówka i umawiała się na indywidualne spotkania z opornymi rodzicami
Gdy Przychówek wsiadł do autobusu Kura w mig zapomniała o tym, że dzieciak już wiele razy spał poza domem i świetnie sobie radził. Chyba przesiąkła nerwową atmosferą, bo większość rodziców zachowywała się tak jakby wysyłała dzieci na Madagaskar, a nie na wycieczkę szkolną. Dziadek Marudy aż się popłakał z emocji, a jeden z tatusiów przeczytał list od nauczycielki.
List brzmiał mniej więcej tak:
"Drodzy rodzice
Przez lata pozwaliście zapuszczać dzieciom korzenie w waszych rodzinach. Dzięki temu są mocne i mogą dobrze się rozwijać. Teraz czas byście pozwoli rozłożyć im skrzydła.Wierzę, że sobie świetnie poradzą. Proszę do mnie dzwonić tylko w ważnych sprawach i przypominam, że ten kto zadzwoni pierwszy musi przynieść słodycze dla całej klasy.
Nauczycielka waszych dzieci"
Pani miała rację, dzieciaki świetnie sobie poradziły. W ramach poznawania kultury Peranakan zatańczyły malajski taniec, odwiedziły typowe domy, a potem na ekologicznej farmie posadziły kapustę. Wróciły całe, zdrowe i szczęśliwe. Wiedziały, że w szkole czekają słodycze, bo jakaś mama nie wytrzymała rozłąki i musiała zadzwonić. Kura obstawiała, że czekoladki, ciastka i lizaki dostarczy mama Siusiu, tata Kredki lub dziadek Marudy, ale trafiła jak kulą w płot. Pierwsza do nauczycielki zadzwoniła typowa kobieta sukcesu, Singapurka, która na co dzień pracuje w jednym z zachodnich banków. Zaledwie 20 minut po rozstaniu musiała powiedzieć nauczycielce, że jej syn zwany Jogurtem zapomniał pomadki ochronnej.
6 komentarze:
Cudowny post... Kuro, nawet nie wiesz, jak bardzo lubie Cie czytac :))Pozdrawiam z wciaz slonecznej (co za dziwy!) Irlandii. Dorota
nie zle :) wycieczka musiała być super :)
Genialna jest ta nauczycielka, przeważnie to my rodzice mamy problem z odcięciem pępowiny ;-)
Po pierwsze podoba mi się ksywa Przychówek, po drugie Kura a po trzecie, dzieci musza mieć trochę swobody a w dobie komputerów i digitalizacji są znacznie mądrzejsze od nas, pozdrawiam
j
Witaj Kuro, od kilku tygodni czytam twojego bloga zza gór i dalekich mórz, i coraz bardziej mi się podoba. Piszesz go tak swojsko, normalnie, po naszemu. Posiadasz rzadki dar obserwacji, bez obrzydliwej upierdliwości. Lubię też wpisy Przychówka, młody narybek wdał się w Mamę. Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się przeczytać wszystkie Twoje wpisy.
Ten list singapurskiej nauczycielki był świetnym posunięciem. Pozwolę go sobie zaadoptować:))
Serdecznie pozdrawiam cały Kurzy ród na obczyźnie.
Aga
Ten list nauczycielki do rodziców powinien być jednym z obowiązkowych przykładów przedstawianym na studiach polskim nauczycielom.
Prześlij komentarz