Gdy zamieszkaliśmy w Singapurze mieliśmy wrażenie, że tu ciągle pada. Teraz wiemy, że byliśmy w błędzie, a to co wtedy nazywaliśmy ulewą było skromnym deszczykiem. To co obserwujemy od kilku miesięcy nie mieści się kategorii oberwania chmury czy anomalii pogodowej Brak nam słów by opisać:
- ulice które po deszczu zmieniają w rwące potoki,
- ogromne krople deszczu, które przypominają grad
- burze z takimi piorunami, że zamykane są nie tylko wszystkie baseny w mieście, ale też boiska, place zabaw i parki
Kura ma dosyć ulew, spacerów po centrach handlowych i dopasowywania planów do warunków pogodowych.
- Kiedy wreszcie przestanie padać? - zapytała
- Po Chińskim Nowym Roku jak Wąż odejdzie, a zacznie się rok Konia - opowiedziały chórem Chinki
Kura nie bardzo wiedziała o co chodzi, więc zaczęła drążyć temat. Chinki ze spokojem i niezwykłą dokładnością wytłumaczyły jej, że chiński horoskop to nie tylko 12
zwierzęcych znaków ale też pięć podstawowych żywiołów
(metal, woda, drewno, ogień, ziemia), które składają się na całą materię i powodują, że cykl w kalendarzu chińskim trwa nie 12, a 60 lat.
- Teraz mamy rok wodnego węża - powiedział mama Ersi
- I dlatego pada - dorzuciła inna Chinka
- Nie martw się następny rok będzie lepszy - rzuciła inna Chinka widząc minę Kury
Na to, że przestanie niebawem padać Kura już przestała liczyć, ale wie, że Chinki dostosują teorię do obowiązującej sytuacji. Jeśli w przyszłym roku będzie lało równie mocno to powiedzą, że koń potrzebuje trawy, trawa bez deszczu nie urośnie więc padać musi.
Mimo niechęci do rozklejonych butów, włosów wyglądających jak
kopka siana i spodni co przyklejają się do tyłka, Kura traktuje opowieści Chinek jak lokalny koloryt i nawet je lubi. Przecież gdyby nie one, nie wiedziałaby, że chiński horoskop stworzył Budda, który tuz przed opuszczeniem ziemi zaprosił do siebie wszystkie zwierzęta, a potem nagrodził te, które przyszły, czyniąc je symbolami horoskopu w który wierzą miliony.
11 komentarze:
Droga Kuro, prześlij kapkę deszczu na północ od siebie, najlepiej bezpośrednio w okolice Chiang Mai w Tajlandii... Będę szalenie wdzięczna ;)
Pola wysyłam to co zostało po nocnej burzy. ;)
uuu Singapur, ostatnio obiekt moich mysli i googlowania! Skąd taka powazna decyzja?? pozdrawiam!
O RANY NIE DAJ SIĘ- nie wpadaj w depresję !!! Kuro może wakacje - choć tydzień ... np.: na Grenlandii ;-) pomyśl brr tam mają cały rok zimę/ bo jakoś marnie mi tam wiosna wygląda/ i krótki dzień przez cały rok...,
albo ... w Rosji, tam mieszkają ludzie o mocnych charakterach...
- a szczerze Ci współczuję u nas pada drugi dzień- drugi dzień nie widać słońca - i już mi źle - pozdrawiam słonecznie i bezdeszczowo
Wkrótce deszcz przestanie lać. Kiedyś musi :)
Podoba mi się wasze podejście do życia. Jak bym mogła to też bym wyjechała do Singapuru :D Może kiedyś mi się uda :>
Kuro, rzadko zabieram tu głos, artykułując słowem pisanym swe myśli. Tym razem postanowiłam jednak tupnąć nóżką widząc jak mocno koloryzujesz fakty w najnowszym wpisie. Owszem rozumiem, formuła ma być zabawna, ale na tę potrzebę przedstawiasz mocno zafałszowany obraz.
Otóż zajmijmy się rzeczonymi opadami. Pora tzw. deszczowa była i przeszła. Trwa ona mniej więcej od listopada do końca lutego. Charakteryzuje się faktycznie intensywnymi lub bardziej intensywnymi opadami deszczu ulewnego, przed którym parasol nie stanowi żadnego schronienia. Słońce z reguły bywa w tym okresie skryte za chmurami, a temperatury bywają nieco niższe. Nie należy tego jednak mylić z chłodem oczywiście.
Od kilku, bądź kilkunastu tygodni króluje długo wyczekiwana wiosna. Drzewa się zazieleniły itd… Wraz z nią powróciła (jeszcze większa) duchota i wilgotność, a słońce przypieka niczym rozżarzona patelnia. Cóż, Singapur umiejscowiony jest nad dużym zbiornikiem wodnym, a dodając nisko zawieszone słońce, to główne determinanty lokalnej pogody. Zatem gwałtowne, ulewne, burze mają miejsce tu przez cały rok i nie są niczym niezwykłym. Występują niemal codziennie. Z tą różnicą, że w czasie obecnej pory - jak mówią słowa piosenki wybitnego mongolskiego artysty – dwadzieścia minut po burzy, nie ma już po niej śladu, a słońce znów zaczyna swój rozżarzony taniec po niebie. Generalnie od kilku tygodni w singapurskiej aurze dominuje słońce, słońce, słońce, bijące w czajnik z potworną mocą. Często zdarza się (o czym Ci pewnie wiadomo), że gdy jedna część miasta przygnieciona jest opadami, pozostałe nawet nie mają o tym pojęcia. Ba, odległości nie muszą być wcale znaczne. Biegam regularnie wzdłuż plaży (East Coast) i kilkakrotnie zdarzało mi się już przejść gruntowny program prania intensywnego na jednym jej końcu, by na drugim wpaść w program intensywnego suszenia w słońcu.
Jeśli chodzi o baseny, to zamykanie ich podczas burzy jest jak najbardziej zrozumiałe i nie wynika z jej rozmiaru – znaczy się burzy - ile z samego faktu wystąpienia zjawiska. Co do reszty, zamykania parków, placów zabaw, boisk – nie spotkałam się. Co nie oznacza oczywiście, że nie występuje w pojedynczych przypadkach, lecz z całą pewnością nie jest też efektem odgórnej decyzji dotyczącej całości wymienionych obiektów.
Chadzam w trzewikach skórzanych, chadzam w trzewikach szmacianych. Chadza mój mąż. Nie rozkleiła nam się dotąd ani jedna para, nie zgniła również. A widmo takiego kataklizmu roztaczasz nie po raz pierwszy w swoich wpisach. Nie piszę tego złośliwie, ale może warto dać „odpocząć” dziś butom, w których chodziło się wczoraj?
Reasumując. Pada? Tak pada niemal codziennie. Intensywnie? Tak, ale to typowe dla tych szerokości. Opady trwają obecnie przez godzinę, czasem nieco dłużej. Przez pozostałą część dnia panuje zwykle zabójcze słońce. Zresztą burze występują z reguły we wczesnych godzinach porannych lub późno popołudniowych, kiedy to mają miejsce zmiany prądów powietrznych. Więc Twój obraz „zapadanego” Singapuru, w którym nie da się chodzić w butach innych aniżeli japonki, odbieram jako mocno przekłamany.
Ania do depresji mi daleko skoro nie zmogła mnie zemsta Montezumy to nie wykończą mnie też deszcze.
Niki a ja nie chadzam w trzewikach skórzanych, bo szlak je trafił. Mój mąż chodzi ( tłu jeździ do pracy) w butach skórzanych którym singapurkie deszcze niestraszne. Tylko, że to nie wpływa nijak na ilość wody która leje się z nieba.
Skoro o butach mowa to ja nie chadzam w sandałach, kolejnych bo kilka poprzednich umarło po namoczeniu. Moje dziecko nosi do szkoły zakryte buty o dziwo jeszcze się nie rozleciały ,ale buty wielu singapurskich dzieci są " leczone" przez ulicznych szewców wielokrotnie. Duszno jest jak cholera, gorąco również, ale pada codziennie. Wiosna deszczowi nie przeszkadza jakoś, zieleniące się drzewa rownież. Baseny, pola golfowe i boiska ewakuuje się ze względów bezpieczeństwa podczas burzy i całe szczęście, bo pioruny mogą zrobić krzywdę.
Przy każdym boisku jest taki alarm co się świeci i czasem wyje jak jest burza.( mogę zrobić Ci zdjęcie) Przy znanych mi otwartych placach zabaw są takie same. W każdym parku jest info pod jaki numer zadzwonić by sprawdzić czy nie będzie burzy. A jak myśli po co są meleksy jeżdżące po parkach z obsługą. One w czasie burzy ewakują zbłąkanych turystów. Jeśli nie wierzysz musisz sprawdzić.
Niki odbiór rzeczywistości jest zawsze subiektywny, ale nigdzie na napisałam, że tu da radę chodzić jedynie w japonkach.
Przeczytaj mój wpis uważniej a potem pogadamy.
A tak na marginesie Ci powiem, że u nas w nocy mieliśmy burzę a dziś padało troszkę koło 3 po południu. U Ciebie też?
Niki jeśli to nie jest ulewa po której mogą się rozkleić buty to nie wiem co nią jest:
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=6QRzvOtLbs8
Teraz to ja tupnę nóżką i powiem, że Niki wypowiada się na tematy o których nie ma pojęcia. Oczywiście, że Singapur ma centralny system informujacy o zagorożeniach piorunem. W necie jest nawet strona na ktorej można sobie poczytać, gdzie piorun walnął a gdzie nie. W Singapurze jest ponad 170 burz rocznie, więc wcale się nie dziwię, że jakieś dopadły Kurę.
Mi też udało się zmoknąć kilka razy w zeszłym tygodniu, ale buty przeżyły.:) Niki piszesz o zazielenionych drzewach a ja mam pytanko czy widziałaś w Singapurze drzewo bez liści, bo ja nie.
Niki, jest cos takiego jak licentia poetica i z nia się nie dyskutuje. Po prostu.
Pozdrawiam Autorke i wszystkich Cztelnikow,
M.
Prześlij komentarz