W kolejnym roku podczas zajęć sportowych dzieciak: grał w hokej na trawie, kopał piłkę, skakał w dal, rzucał oszczepem i uczył się tańczyć. Mimo ogromnego zaangażowania szkoły i pani od zajęć sportowych, Przychówek w żadnej dziedzinie się nie odnalazł.
Kura czasem się obawiała, że pozbawiony odpowiedniej dawki ruchu Przychówek szybko zmieni się w pyzatą kulkę. Wtedy nie miała pojęcia, że nawet na takich oporników singapurski system znalazł sposób i nie da im się zbyt mocno utuczyć.
NAPFA (National Physical Fitness Award) to programu, który zmusza każdego singapurskiego ucznia powyżej klasy 4 do wzięcia udziału w sportowym teście.
Każdego roku w sierpniu wszyscy uczniowie szkół podstawowych są testowani w 6 sportowych dyscyplinach. Dobór dyscyplin zależny jest od szkoły, ale w szkole Przychówka każdy uczeń musi:
- wykonywać jak najwięcej przysiadów w ciągu minuty
- skoczyć w dal
- być uczestnikiem sztafety
- wykazać się wytrzymałością w biegu długodystansowego (1,6 km dla dziewcząt i 2,4 dla chłopców)
- wykonać 30 popularnych "brzuszków" w ciągu minuty
- zmierzyć się z nieznanym ćwiczeniem
Chociaż w szkole jasno powiedzieli, że wynik egzaminu na tym etapie jest bez znaczenia to świadomość, że opis sportowych zmagań znajdzie się w rocznym raporcie podziałała na Przychówka zachęcająco.
Dzieciak porzucił komputer i zaczął ćwiczyć przysiady, brzuszki i biegi. Sprawa została potraktowana profesjonalnie i w domowym zaciszu powstał plan treningów oraz plan żywienia.
Kura już dawno zastanawiała się:
Teraz wie, że dzieciaki zeszczuplały tak samo jak syn jej koleżanki, który przygotowując się do NAPFA w ciągu roku pozbył się 18 nadprogramowych kilogramów.
- Czyli w tym szaleństwie jest metoda - pomyślała Kura, która po raz kolejny pożałowała, że nie była uczniem singapurskiej szkoły.
13 komentarze:
morderczy egzamin, słowo daję.
:)))
I ja uważam, że w tym szaleństwie jest metoda. :)
czyi singapurska szkoła wyciska siódme poty z własnych uczniów :) mimo wszystko zazdroszczę przychówkowi takiej szkoły :)
Moja drobnikutka kolezanka z Singapuru opowiadala mi jak za kilka kilogramow nadwagi w gimnazjum zostala wzieta to klubu dla grubszych dzieci, ktore zamiast jesc lunch to podczas przerwy musialy biegac i cwiczyc. Czy ktos sie z tym zetknal?
Magda kliknij w podkreślenie w poście jest tam opis fitness klubu czyli opis zajęć gdzie uczęszczają wszystkie dzieci z nadwagą. Tego typu działania zaczynają się w 1 klasie podstawówki. We wszystkich szkołach bez wyjątku.
To co w Europie uchodzi za normę wagową tu jest nadwagą, ale trzeba pamietać, że Azjaci ważą mniej niż Europejczycy o takiej samej budowie.
Pamietam moje wrazenie w pierwszych kilku dniach pobytu w Singapurze, ze sa tutaj najtezsi Azjaci jakich zdarzylo mi sie widziec.
Czy wiesz jak dawno wdrozono ten program odchudzajacy i do jakiego wieku jest on prowadzony?
Rozgladajac sie w metrze i na ulicach mam wrazenie, ze po 12tym roku zycia jakos odchudzania w szkole zaprzestaja ;)
Oraz ze pulchne przedszkolaki tuczone przez nianie i babcie, maja w szkole podstawowej ciezkie zycie ;)
A mnie zaraz po przyjeździe uderzyła ogromna liczba upośledzonych młodych chłopców... a potem okazało się, że owi chłopcy wcale nie są upośledzeni a chodzenie z mamusią za rączkę to element lokalnej kultury tak samo jak materiałowe spodnie noszone do adidasów i koszuli.
Singapurczycy są najgrubszymi Azjatami, ale nadal populacja dorosłych ludzi jest raczej szczupła i prowadzi bardzo aktywny tryb życia. Średnią wagową pewnie i tak zawyżają zasiedziałe Malajki, gotujące wiecznie Hinduski.
Małe dzieciaki są pulchne ale nastolatkowie już mniej. Koło mnie jest kilka szkół i na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć dzieciaki, które uznałabym za grube.
W szkole Przychówka na liście dzieci zakwalifikowanych do dodatkowych ćwiczeń też dzieci młodsze ( najwięcej z 3 klasy) a z 6 jest zaledwie kilkoro.
Fajnie, że w szkolach singapurskich starają się odchudzać grubsze dzieci. No bo przecież jeśli nie w szkole to gdzie? Mam tylko nadzieję, że nie wytykają tych biednych dzieciaczków palcami.
Nie ma opcji wyśmiewania. Nie ten kraj, nie te dzieci a poza tym pamiętaj o rózdze wiszącej nad głową
rany julek- toż to męczarnia straszna- ale skoro Przychówek jest ambitny, to nawet z tak "morderczym" pomysłem da radę- trzymam kciuki.
Z drugiej strony na poważnie- ruch i sport w życiu dzieciaków są ważne, o czym niestety zapomina się w szkole Syna- najczęściej przepadające lekcje to w-f, a na pozostałych godzinach mają siedzieć w ławkach i się nie ruszać- powiedz to chłopcom, którzy muszą się wyskakać i wybiegać żeby siedzieć jak trusie w ławkach
Hmm, tak sobie myślę, że w czasie szkoły to zadziała. Dzieci będą ćwiczyć te przysiady, brzuszki i biegi, ale sportu od tego nie polubią. To trochę tak, jakby egzaminy z literatury obejmowały tylko przeraźliwie nuuudne książki ;)
Szkoda, że egzamin nie jest prowadzony np. z dwóch sportów do wyboru z kilku. Wtedy jest szansa, że dziecko by się w końcu wciągnęło.
Byle bez szachów sportowych ;)
Miałam kumpli, którzy tak na studiach zaliczali WF. Poważnie.
Ja raz przeszłam przez egzamin z brzuszków. Na szczęście zdawałyśmy systemem dwójkowym i trzeba było tylko pokonać przeciwnika. Tu oczywiście też nie miałam szans, ale nikt o tym nie wiedział ;) Więc zrobiłam minę osoby, dla której i dwieście brzuszków to mały pikuś i starałam się wyglądać na wypoczętą podczas tych pierwszych paru. Na szczęście wystarczyło ;)
A tak w ogóle to bardzo lubię ruch, ale w zajęciach, które mają sens (jak taniec, narty, chodzenie po górach, wyprawy rowerowe).
U nas jest całkiem inaczej - oczywiście - ale też jest. Generalnie zachęty, zachęty, zachęty.
Na przykład za odpowiednią ilość ruchu (chyba latem, ale nie sprawdziłam) dostaje się dyplom Michele Obamy.
Pielęgniarka szkolna podsyła rodzicom sugestie a nawet linki do przepisów. WFiści mają też sposoby na zachęcenie dzieci do aktywności: w zeszłym roku podczas bloku gimnastyki ogólnorozwojowej nazywanej chyba 'superhero' (mają takie zmienne bloki po mniej więcej 6 tygodni - a to noga, a to aerobik, a to basen, a to zabawy podwórkowe) zapowiedzieli, że ostatnią rzeczą będzie nauka latania (jak Batman). I faktycznie, na ostatnich lekacjach dzieci latały - na uwieszonej na suficie linie....
Organizują też szkolne trialtony, przy czym, co mnie cieszy, dzieci nie konkurują między sobą, ale starają się bobić własny wcześniejszy wynik. Za sukces uznaje się zarówno szybsze zrobienie trialtonu jak i zrobienie dłuższej trasy czy większej liczby basenów.
Uważam, ze Singapurczycy nie są najgrubszymi Azjatami. Być może na Dalekim Wschodzie, ale przecież Azja to tez Bliski Wschód. Wystarczy odwiedzić któryś z bogatych krajów Zatoki Perskiej by zauważyć, ze otyłości (bo to juz nawet nie jest tylko nadwaga) nie da sie ukryć nawet pod obszernymi abajami i disz-daszami. A dzieci? Dramat!
Kuro, po prostu po raz kolejny nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak metodycznie jedynie słuszny rząd podchodzi do sprawy. :)
M.
Prześlij komentarz