Samo święto jest dość ciekawe i bardzo widowiskowe. Nas jednak rozczuliły tamilskie dzieciaki, które z przejęciem niosły ciężkie dzbanki z mlekiem i dumni tatusiowie, którzy mimo pięciokilometrowego marszu trzymali w ramionach swoje czarnookie pociechy. Dla ich uśmiechu warto było odwiedzić małe Indie w nocy, a następnego dnia stać kilka godzin w palącym słońcu.
Chociaż nie lubimy dwa razy oglądać tego samego to nie żałujemy, że w tym roku po raz drugi uczestniczyliśmy w singapurskich obchodach Thaipusam. Dzięki kilku przypadkowym zdarzeniom już jutro będziemy mogli pokazać owo święto od kuchni i opisać procedurę przekuwania ciał.
6 komentarze:
Ależ intrygujące! Kocham Azję za takie smaczki...
"Dumni tatusie" od razu mi się z "teletubisie" skojarzyło ;)
"Dumni tatusiowie" powinno być.
Tak się czepiam gramatyki, bo o tych zwyczajach, to sama nie wiem, co myśleć...
Kawiarenko dziękuję już poprawione.
Cześć Kuro :)
Na bloga trafiłam przypadkiem i na pewno juz tu zostanę. Przeczytałam bloga "od deski do deski" i wszyscy znajomi wiedzą już o blogu :) nawet ostatnio na rozmowie o pracę powiedziałam, ze od niedawna interesuje się blogiem Azja od kuchni i nawet ucielam sobie mala rozmowę na różne tematy z tego bloga :) niestety czasami byłam na was "zła", bo jestem w trakcie sesji a tu tyyyle do nadrobienia na blogu. Teraz zostaje tutaj juz na spokojnie i bede stałą czytelniczką.
Pozdrawiam,
Aneta
Urodziny boga wojny...hmmm... sama nie
wiem co o tym myśleć. Interesujące fotki!!
Anonimowa Aneto witaj w naszej kuchni. Mam nadzieję, że chętnie będziesz pisać komentarze.
Prześlij komentarz