- Czy świętujesz Tłusty Czwartek? - zapytała pani z biblioteki
- Oczywiście - odpowiedziała Kura
- To czemu ja nie dostałam pączka? - zapytała bibliotekarka, a Kura otworzyła usta ze zdziwienia
- Nie wiedziałam czy można polskim pączkiem poczęstować muzułmankę - powiedziała Kura
- Jednoliterowa pewnie dostała - powiedziała znajoma Malajka, której Kura podpadła przekazując Jednoliterowej wodę Zamzam
- A właśnie, że nie dostała - powiedziała Kura, która zaplanowała, że specjalnie dla niej zrobi pączki w następnym tygodniu
- Moja synowa jadła polskie pączki. Pracuje razem z Polką, która specjalnie z okazji Tłustego Czwartku usmażyła pączki i nie martwiła się czy są Halal - powiedziała bibliotekarka z wyrzutem
- Jak jedzenie podane jest z serca to zawsze jest Halal - stwierdziła Malajka
Kurze bardzo spodobało się malajskie podeście do religijności więc odruchowo powiedziała:
- Będę robiła pączki w przyszły piątek zapraszam więc do wspólnego smażenia.
- Przyjdę na pewno - ucieszyła się Malajka
Po raz pierwszy w życiu Kura rozrabiała pączki w 4 miskach i po raz pierwszy smażyła je w kuchni gdzie temperatura dobiła do 40 stopni. Takiej imprezy nie widziała cała okolica. Po raz pierwszy w kurniku zabrakło krzeseł do siedzenia i talerzy do układania usmażonych pączków.
Razem z 18 koleżankami Kurze udało się usmażyć, nadziać pastą z ananasa i polukrować 186 pączków, ale Żywiciel z Przychówkiem dostali jedynie 10. Polskie pączki tak jak kiedyś gołąbki i faworki stały się kulinarną gwiazdą, która świeci w zaprzyjaźnionych azjatyckich domach.
- Obchodzisz Dzień Kobiet?
- A jasne, że obchodzę - powiedziała Kura licząc, że dostanie jakiś odpowiednik singapurskiego goździka
- To fajnie. Koleżanka z mojej synowej powiedziała, że z okazji Dnia Kobiet zrobi sernik z domowego sera. Ja też bym zjadła taki domowy sernik - rozmarzyła się bibliotekarka
W naszym kalendarzu coraz trudniej znaleźć dzień który nie byłby jakimś świętem. Dziś na przykład jest Dzień Teściowej.
Kochane mamuśki te pączuszki są dla Was byście wiedziały, że dobrze nam się tu żyje.
29 komentarze:
Haha pani z biblioteki jest swietna:D
Ale moze nastepnym razem Kuro wymigaj sie mowiac, ze w rejonie Polski skad pochodzisz AKURAT Z OKAZJI DNIA... sie posci;)
Nie przejdzie ona żarłoczna jest.
Bardzo rozbawil mnie Twoj opis zarlocznych kolezanek. Proponuje rowniez poczestowac je domowym pasztetem. Wlasnie rozwinelam sie kulinarnie w tym kierunku zwlaszcza ze mozna tu w SG kupic watrobki kacze czy wieprzowe a ze mam zarlocznego meza ktory przez cale dnie chce kanapek z pasztetem to doszlam juz do niezlej wprawy. Pozdrawiam Ewa
Przepis na pasztet proszę. Najlepiej z próbka do degustacji.
Hehe, no to Cie niezle wrobila ta Polka ale z drugiej strony slawicie swietna polska kuchnie slabo znana reszcie swiata.
Tylko chyba marzec bedziesz miala mocno zajety n bo swieta Wielkanocne przed nami no i te baby, babeczki, mazurki, paszteciki, jajeczka .....
Oj, kuro, w życiu nie zrobiłam sernika, a tej gorliwej Polce na pewno należy się ta chińska tortura, o której wspomniałaś :))
Te pączki wygladają RE-WE-LA-CYJ-NIE! Powinnaś dostać jakiś grant z MSZtu ;)
Gosia na Wielkanoc zamykam drzwi i wyjeżdżam zero gotowania.
To ja polecam już na każde jej pytanie o to czy obchodzisz jakieś święto odpowiadać "nie". Albo może uprzedzić bibliotekarkę, że nie ma jednego schematu na obchodzenie takich "świąt" i wytłumaczyć, że z okazji święta się nie pracuje i tym samym nie gotuje. :D
Swoją drogą ciekawe kiedy to ona poczęstuje Cię jakimś smakołykiem. ;)
Kuro stale czytam ale nie komentuje, bom sie polamala troche i nieraz mi sie przyslowiowej gemby nie chce otworzyc.
Ale dzis po prostu nie moge przemilczec. Tak sie usmialam ze az sie poplakalam. Moj maz pezybiegl zobaczyc czy jestem OK bo takie dzwieki wydawalam. Ciesze cie ze choc cie baby i mazurki omina. Swoja droga o serniku na dzien kobiet nie slyszalam.
Ewa mama Sloneczkaa
PS
Dziekuje za lekture i prosze o wiecej
Ale pyszny widok!!! 186 pączków, to prawdziwy wyczyn:) wierzę, że i sernik będzie smakowity, hi hi hi ;)
w Wielki Piątek sie posci i wtedy ty wprosisz się na posilek :)
A ja tylko spytam - która z pań tak się wczuła, że wyszedł jej ten lukrowy tort z lewej? ;)
Genialne:)
PS. Oszczędź Kuro Rodaczkę na obczyźnie;)
Kuro, ty to jednak towarzyska dusza jesteś - 18 koleżanek - ho ho ho! No i kuchara, że hej! pozdrowienia! magda
Magda koleżanek mam więcej tylko niektóre nie jedzą mleka więc pączki odpadają lub ciut inaczej rozumieją halal.
Kawierenko tort wylukrowała Tajka co mnie miłością do gren curry zaraziła. Jeszcze kiedyś o niej będzie. Te mocno polukrowane pączki trafiły do naszych chińskich sąsiadów.
Dobra, skończ te żarty i przepis na pączki proszę.
Z wielka checia poczestuje pasztecikami. Odezwe sie po swietach bo teraz mamy zlot rodzinny. Pozdrawiam Ewa
Jestem pod wrażeniem intensywności Twojego życia towarzyskiego. Gdy ja usilnie zbijałem bąki w office a dzieciaki w szkole, moja Żonka organizowała sobie czas - nie było łatwo...Condo wyludnione, towarzyszki życia moich kolegów wcale nie garnęły się do spotkań. Wracając do Twoich pytań - przed wyjazdem do S. spotkaliśmy się z dyrektorem SP, który był pod wrażeniem pomysłu wyjazdu całą rodziną do Azji. Okazał się też bardzo ludzki, powiedział, że w miarę możliwości syn ma realizować program klasy II:) (co udawało się bez problemu, koledzy co jakiś czas przysyłali mu materiały) a po powrocie ma zdać egzamin. Ten okazał się formalnością, także syn w Polsce wrócił do swojej klasy (III). Co do nauki systematyczności...u nas zwyczaje ze szkoły w S. się nie przyjęły, chłopak szybko zapomniał co to intensywna praca... może był za krótko, no pewno ważna jest też kwestia charakteru nie tylko dziecka ale i rodziców :). Pozdrawiam Wojtek
Wojtek ja chyba do zawsze byłam towarzyska bo ja lubię ludzi. Prawdą jest, że wbicie się w świat Azjatek zajęło mi trochę czasu. Mimo tego, że Malajki ze szkoły zostały poproszone by się mną zajęły, poznałam Jednoliterową z którą mówiłam po francusku to zajrzenie do świata azjatyckich kobiet zajęło mi dobre pół roku.( Blog powstał z kilkumiesięcznym opóźnieniem w stosunku do przyjazdu). Do tej pory nie mam kontaktów towarzyskich z Chinkami mimo tego, że znam ich kilkanaście. ( Z wyłączeniem pani muzyk która kumpluje się ze ,mną chyba ze względu na Chopina).
W condzie mamy nudy nawet w tym roku zespół pływacki się nie zebrał, bo nie było chętnych. :( Moja jedyna koleżanka z condo poszła do pracy i poza chińską sąsiadką i grupą maid z nikim tu nie gadam. Pewnie wszystko zależy na co się trafi. Jedna z moich polskich koleżanek ma bardzo rozrywkowe condo i tam nie ma weekendu bez imprezy. Właśnie sobie uświadomiłam, że żon kolegów męża nawet dobrze nie znam...U nas naturalnie świat podzielił się "po azjatycku" czyli Żywiciel i jego koledzy oraz ja i moje koleżanki. Rozumiem, że Twojej żonie nie było łatwo, ale pewnie byliście za krótko by wejść w świat Azjatek. Gdzieś po roku zauważyłam, że one zaczęły mnie traktować mnie jak część ich świata. W sumie ja tez się tak czuję się trochę azjatycka ;) Pewnie bylibyście byli tu teraz to żona dołączyłaby do Klubu Siwej Kanapy lub poniedziałkowych kawek po polsku i już nie byłaby taka samotna.
Wyjeżdżając my zakładaliśmy dwa lata na emigracji dzieciak miał się nauczyć języka i mieliśmy wrócić do naszego starego życia a dzieciak do starej szkoły i starej klasy. Teraz wiemy, że tak nie będzie. W planach kolejne dwa lata w Singapurze i ... jeden Pan Bóg wie co jeszcze. Wypytuję o powrót, bo boję się powrotu do polskiej szkoły. Mam w domu Chińczyka i chyba stałam się chińską matką, która dużo od dziecka wymaga. Przemocy rówieśniczej też się boję i tego, że dzieciak ugrzeczniony po azjatycku będzie wzbudzał śmieszność. ( Pamiętasz jeszcze jak kłaniają się azjatyckie dzieci ?) Boję się, że zachowanie naszego dzieciaka które w Singapurze jest normalne w Polsce będzie irracjonalne.( To rezerwowanie miejsc przy pomocy chusteczek lub portfela, akcentacja dbania o dobro, które w Polsce uważane jest za donosicielstwo).
Jeśli wrócimy za dwa lata to nawet nie będzie wiadomo gdzie dzieciaka posłać. Matematycznie i biologicznie będzie pewnie gdzieś w liceum wiekowo w 6 klasie. Poza tym nie wiem czy dam radę nauczyć tak dziecko polskiego by mogło konkurować z rówieśnikami uczonymi w Polsce. U nas jest bunt na polski i dzieciak nie bardzo widzi cel w dyskusji na temat rozbioru gramatycznego zdania po polsku. Jedyne co robię z uporem maniaka to czytam szkolne książki Przychówka i staram się rozbudować pojęcia po polsku. Olena z Kataru pisała kiedyś, że język ma różne warstwy i największym problem dzieci uczonych w szkołach za granicą jest brak specjalistycznego słownictwa. Teraz wiem o czym mówiła. Cykl rozwoju biedronki, budowę maszyny prostej i geometrię dzieciak rozumie tylko po angielsku. Więc ja odwalam mrówczą pracę i to samo tłumaczę po polsku.Niestety im I dalej w las tym więcej drzew a im dzieciak starszy tym trudniej z nim wrócić.... Bardzo dziękuję, że poświęciłeś swój czas i dopowiedziałeś na moje pytania.
Kura, co do powrotu, najlepiej chyba wrócić tak, by celować w gimnazjum (o ile się da). Nie wiem, skąd (w Polsce) jesteście, ale w większych miastach są gimnazja specjalizujące się w matematyce i naukach ścisłych (w W-wie Domeyko i Staszic), tam by pewnie było Przychówkowi najlepiej (nawet jeśli ma inklinacje humanistyczne). Tylko odpowiednio wcześniej trzeba by znać reguły rekrutacji (maja własne, urządzają konkursy matematyczne i najbardziej liczą się ich wyniki - przy okazji zminimalizuje to problem przeliczania stopni) i skontaktować się z dyrektorami. (Nie wszyscy dyrektorzy szkół w Polsce to idioci, te co lepsze na ogół są lepsze między innymi dlatego, że mają rozgarnięte kierownictwo, które dziecko po szkole singapurskiej, i to jeszcze z osiągnięciami, chętnie weźmie.) Tam i atmosfera jest dobra. A gramatykę polską i słownictwo można łatwo nadrobić, toż to nie fizyka kwantowa. W liceum miałam kolegę po szkole australijskiej, i bez problemu dał sobie radę. W siódmej klasie podstawówki Chorwatkę, która w rok została jedną z najlepszych uczennic. Młody umysł chłonny jest.
Widzisz cały problem jest w tym, że kontrakt zaczynał się i będzie się kończył w lutym więc w beznadziejnym momencie jeśli chodzi o szukanie szkoły. Jeśli będziemy wracać do Polski to robimy to co zrobilismy szukając szkoły w Sinagpurze. Zeskanujemy dyplomy opinie nauczycieli, świadectwa i roześlemy po szkołach.... a potem zobaczymy co wykiełkuje. ;) Zdanie egzaminu, rozmowa to żaden problem, ale zawsze stes po dużej zmianie w życiu dziecka.
Co jakiś czas ten temat powraca na blogu i większość czytelników mnie uspokaja twierdząc, że dziecko powracające z zagranicy zawsze jest dla szkoły ciekawym nabytkiem i raczej nie ma problemow z przyjęciem.
Moja Żonka też jest bardzo towarzyska i nie ma problemów z nawiązywaniem kontaktów, jednak sporym zaskoczeniem było dla nas podejście Singapurczyków , w końcu zrozumieliśmy, że wielokrotne zapewnienie że "we have to meet" to coś w rodzaju amerykańskiego uśmiechu, kompletnie nic nie znaczyło. Najlepsze były moje wyjścia na piwko po pracy. Kończyło się na dwóch tigerach i domek witałem przed 10-tą :). Odnośnie Polaków, to rzeczywiście poza jedną osobą (z którą ze względu na relacje zawodowe i różnicę wieku za bardzo nie mogłem się "bratać"), to mieliśmy posuchę. Niemniej fajną przygodę na stacji MRT przeżyliśmy: czekając z rodzinką na pociąg ja i moja żona w tym samym momencie spojrzeliśmy na uśmiechniętą dziewczynę, Żonka stwierdziła dość głośno, że ładna, ja także głośno, że ładna , ale trochę stara ...Dziewczę podeszło do nas i z uśmiechem stwierdziło , że w końcu spotkała rodaków na obczyźnie :))). Spaliłem buraka :) ale zaprzyjaźniliśmy się oczywiście.
Tak jak inni, ja też będę cię uspokajał. Każda szkoła na pewno zaakceptuje Twój Przychówek. Ale pewno po tak długim pobycie Przychówkowi na początku nie będzie łatwo i masz rację , nie chodzi tu o wiedzę i umiejętności, ale o różnice kulturowe, które są jak doskonale wiesz kolosalne. Mogę Ci tylko napisać, że tak jak cieszyliśmy się z powrotu do Polski, to tak szybko zaczeliśmy tęsknić za Sinagapurem i tak sobie myślę, że to raczej Ty i Twój mąż będziecie mieli problemy z adaptacją w naszym polskim piekiełku , a nie wasza pociecha. Pozdrawiam Wojtek
Wojtek nie mam pojęcia czemu akurat ja mam takie ożywione życie towarzyskie, ale moje polskie koleżanki z Singapuru też się nie nudzą. Pani I polubiła się z paniami z lekcji angielskiego i też gotuje im polsklie przysmaki. Inna Polka griluje z azjatkami co tydzień prawie. Koledzy Żywiciela tez jacyś niereprezentacyjni, ale fakt rozruszali się po półtoroku za to dzieciaki w obecnej klasie Przychówka wyjątkowo kiasu, ale o tym będzie za jakiś czas.
Kuro, popytaj na forach. Reemigranci często polecają sobie szkoły, do których posłali dzieci po powrocie do kraju. A że wraca całkiem sporo osób, to i są szkoły, w których Przychówek nie będzie jedynym przybyszem z innego systemu :) Są i takie, w których dzieci-reemigrantów lub całkowicie wychowanych za granicą jest po kilka w klasie.
Anonimowy myślisz, że nie pytałam? Poza jedną panią z edziecka , która wróciła z dzieciakmi z amerykańskiego systemu i zapisała je ( zgodnie z wiekiem )do rejonowej podstawówki w Warszawie nikt nie odpowiedział:(
Olena przepis jest w pierwszym poście o pączkach w linkunku. Nie jest mojego autorstwa wiec go nie kopiuję, bo nie wypada.
A patrzyłaś na szkoły społeczne lub prywatne, nie koniecznie francuską czy amerykańską, jest kilka w warszawie, gdzie jest sporo reemigrantów. W klasie mojej córki (gimnazjum) jest chyba szóstka dzieci wychowanych za granicą, to 1/3 klasy. Z tego co wiem część ma dodatkowy polski albo jakąś pomoc z poszczególnych przedmiotów. Wydaje się mi, że takich szkół musi być w Warszawie więcej.
Pozdrawiam.
Anonimowy patrzyłam tylko problem jest taki, że te najlepsze szkoły maja długą listę rezerwową i w dzieciakach mogą przebierać jakw ulęgalkach. Chyba od niedawna jest jakiś przepis o pomocy dzieciom reemigrantów, ale w statusie każdej szkoły do ktorej zaglądałam jest napisane:
" decyzję o przyjeciu dziecka powracjającego z zagrancy podejmuje dyrektor"
Czeka mnie przerawa z dyrektorami, bo to zawsze jest decyzja dyrekcji czy takie dziecko do szkoły czy nie. Sprawę utrudnia fakt, ze będziemy wracać w lutym oraz, że to Singapur o ktorego systemie niewiele w Polsce wiadomo.
Dyrektor widząc na teście kończycym 85 % będzie miał wrażenie, że podejmuje decyzję w sprawie dziecka dobrego a nie świetnego. Tu 100% z testu zdarza się czasem jedno w szkole, bo na teście jedynie 80 % stanowi materiał omawiany w klasie. Owe 20% ( między 80 a 100%) jest dla dzieci zainteresowanych tematem by dać im szansę wykazania się. Tu wszyscy wiedzą, że 80% to świetny wynik.
Czy mogłabyś powiedzieć swoim znajomym by zechcieli zajrzeć na mój blog ...może ktoś będzie miał czas i ochotę podzielić się doświadczniem, kóre dla mnie byłoby bardzo cenne.
Dziękuję bardzo za Twoje zaangażowanie i chęć pomocy.
Pozdrawiam serdecznie
Pozdrawiam serdecznie i życzę wam powodzenia. Przy najbliższej okazji poproszę inne matki, żeby tu zajrzały :)
Ja mogę tylko powiedzieć, że wydaje się mi, że jak już będziecie wiedzieć czy i kiedy wracacie, warto zadzwonić do kilku szkół - wystarczy chwila rozmowy z dyrekcją, żeby wiedzieć, czy ma on/ona pojęcie o temacie i jakiś program, czy w ogóle nie widzi problemu, czy też np. się broni przed takimi dziećmi. W wielu szkołach są dzieci azjatyckie, zwłaszcza z Wietnamu, więc dyrektor powinien wiedzieć, co oznacza 80% w szkole singapurskiej. W niektórych szkołach można się też umówić od razu na pewne zindywidualizowanie programu. A piszę o społecznych i prywatnych, bo one po prostu więcej mogą. No i chyba musicie się zastanowić, czy chcecie znaleźć szkołę, która pomaga i wspiera i jest nastawiona na wyniki i rozwój społeczny (wtedy może nie byc wysoko w rankingach, bo np. oprócz dzieci zdolnych przyjmuje te z problemami, które nie radzą sobie w innych szkołach), czy nastawioną stricte na wyniki, myślę, że taka, w której są świetne wyniki wszystkich uczniów i pomoc dla powracających będzie trudniejsza do znalezienia. Choć pewnie nie jest to niemożliwe.
W każdym razie trzymam kciuki za Przychówka.
Prześlij komentarz