- Będę ambasadorem czytania - powiedział Przychówek pewnego popołudnia
- A na czym polega praca takiego ambasadora? - dopytywała się Kura
- Będę zachęcać inne dzieci do czytania, ale najpierw muszę przejść specjalne szkolenie - powiedział dzieciak z dumą
Jedna z singapurskich bibliotek |
Przez kilka tygodni dzieciak spędzał środowe popołudnia w szkole gdzie pod okiem pani z najbliższej biblioteki publicznej ćwiczył dykcję i sposób prezentacji książek. Trzeba przyznać, że Przychówek wczuł się rolę, bo prezentując "Hobbit-a" J. R. R. Tolkiena poruszał się i mówił jak Bilbo, a opowiadając o "Matyldzie" Rolanda Dahl-a mistrzowsko naśladował czarny charakter czyli panią Pałkę.
Sposób w jaki Przychówek prezentował książki chyba nieźle zaskoczył panią z bibliotek, która przełamując własną nieśmiałość zapytała kiedyś:
- Czy może mi pani powiedzieć gdzie Przychówek nauczył się takich sztuczek?
- Nie mam pojęcia, ale wiem, że występy publiczne oraz czytanie sprawiają mojemu dziecku ogromną przyjemność - odpowiedziała Kura i wróciła do swoich zajęć
Oto nasz polski Przychówek, który dwa lata temu ledwo mówił po angielsku został zaproszony do prezentowania ulubionych książek w singapurskiej bibliotece publicznej.
Przez kilka godzin będzie w dowolny sposób zachęcał do przeczytania swoich ulubionych pozycji. Jako książkowy ambasador dostanie prawo do wypożyczenia, aż 20 książek jednocześnie i zaoszczędzi rodzicielską kasę, bo kurza familia jako tkanka w Singapurze obca za skorzystanie z biblioteki płaciła dotychczas rocznie 40 dolarów.
15 komentarze:
no bo matka jest najwazniejsza, szczególnie Matka Polka, nieprawdaż :)
Gratulacje dla Przychówka! Zdolniacha!
Oj, Kuro! Mając takiego geniusza w domu masz " przechlapane" I to pozytywnie. Wiem coś o tym bo sama mam takiego, co się świetnie uczy, gra na skrzypcach, gra w tenisa, jeździ na nartach itd. / chociaż z czytaniem ....rożnie/. W związku z tym nauczyłam się grać w tenisa, jeździć na nartach / ciężko było- bo i dół ciężkawy :). Na szczęście na skrzypce się nie załapałam - chociaż najpopularniejsze utwory skrzypcowe znam do jednej nutki. Za to jeżdżę tyle co cała , samodzielna korporacja taksówkowa . Ciekawe co tak naprawdę z tych geniuszy wyrośnie. W każdym razie gratuluję z całego serca. Pozdrawiam. Marta
Raz jeszcze brawa dla Przychówka! Ale też dla Kury i Żywiciela, którzy zaszczepili w dzieciaku miłość do książek!
no no no.....ciotka Sznupcia też jest dumna z Przychówka..:) Powaga! Gratulacje dla Mamy i Taty za fajnistego dzieciaka:)
Niesamowity blog…niektóre opisy to prawie jak deja vu. W 2009 r wróciliśmy z prawie 1,5 rocznej przygody z Singiem. Dzięki Twojemu blogowi przypominają się nasze wspomnienia , niektóre opisy to prawie jak deja vu : singpurska szkoła (u nas Przychówek był podwójny), karaluchy w condo, moja praca w korporacji, spotkanie wigilijne w polskiej ambasadzie, macanie egzotyki w wydaniu singapurskim…Bardzo, bardzo dziękuję i trzymam kciuki za dalsze wpisy. Pozdrawiam Wojtek.
P.S.
Jeżeli jeszcze nie byliście, to polecam wycieczkę na Pulau Ubin i do Sungei Buloh Wetland Reserve - zaskakujące, że żaden z naszych singapurskich przyjaciół tam nie był, a warto bo to inna twarz tego miasta.
A czemu nikt nie zauważył, ze do Kury, która nie daje swojego numeru swojego telefonu na prawo i lewo zadzwoniła jakaś baba która jakiś singapurskim cudem znała jej numer.
Wojtek teraz łatwo cię już nie wypuszczę:)
Palau Ubin za chwilę przestanie istnieć, bo ma postać Sentnosa bis.Wybieramy się tam w najbliższym czasie. Tego drugiego miejsca nie znałam, ale wybierzemy się tam na pewno.
Napisz koniecznie czy wróciliście do Polski czy pojechaliście w inne miejsce. Nie ukrywam, że najbardziej interesuje mnie jak odnalazły się w tym wszystkim dzieciaki.
Wielki Brat wie wszystko- ustawa o ochronie danych u Was obowiązuje? Przychówek- jesteś genialny, kolejne ciekawe zajęcie przy Twoich zdolnościach :-) BRAWO, Mama i Tata chyba są dumni ;-)pozdrawiam serdecznie choć u nas znowu mroźnie ....
Gratulacje dla Przychówka! :)
A co do numeru telefonu, to pewnie jedna pani bibliotekarka opowiedziała drugiej o zdolnym chłopcu z Polski, tamta skontaktowała się z sekretariatem szkoły... I w końcu numer zdobyła. No i wiesz, w warunkach singapurskich pewnie większość kobiet rozmawia tylko z kobietami, a przy mężczyznach milknie. ;)
niepiątkowa A.
oj Kura Kura doszukujesz sie dziury w calym- mysle,ze dojscie do telefonu jak po niteczce :P
gratulacje dla Mlodego :P pozdrawiam
Bo to nie wygląda na tajemnicze - pewnie po prostu zażądali numeru rodzica od Przychówka, a ten wiedział, że raz - od jego szkoły i kariery jest Kura, a dwa - przedstawicielom Wielkiego Brata się nie odmawia, jak każą podać telefon do rodzica, to się podaje. Zgadłam? ;)
Ps. Zdjęcie mi się nie otwiera...
Eeeee tam, Wielki Brat wszystko wie. Wystarczy wklepać imię i nazwisko Przychówka, albo jego ID numer i wszystko jak na dłoni: gdzie mieszkacie, gdzie pracuje Żywiciel, do jakiej szkoły chodzi Przychówek, gdzie jesteście ubezpieczeni, jakie macie numery telefonów, rozmiar buta itp. Ot, Singapur. ;)
Pozdrawiam i gratuluje Przychówkowi!
M.
Wróciliśmy do Polski - od początku było wiadomo, że nasz pobyt w S. będzie miał charakter czasowy - ciche plany , że S jest przystankiem nie wypaliły. Przyjechaliśmy dość niefortunnie bo w lipcu, czyli w połowie roku szkolnego. Z młodszym nie było problemu , bo był w wieku przedszkolnym, ale starszy był po I klasie w Polsce. Nie chcieli go przyjąć do szkoły w trakcie roku, zresztą nie mieliśmy ciśnienia, bo i tak stres z przyjazdem to i tak było dużo. Tak czy inaczej pierwsze pół roku chodzili do takiego kindergarden dla dzieci pracowników korporacji. Dzieciaki mogły więc ze spokojem uczyć się angielskiego w towarzystwie nie tylko Singapurczyków. A od stycznia starszy ruszył do szkoły, oczywiście mocno o przeżył - lekcje na 7.30, mundurek, klasa z 40 uczniami, lekcje chińskiego z nauczycielką z mainland (na szczęście jego nie tykała (był jedynym expatem w klasie) ale inne dzieci lała dość regularnie - co skończyło się interwencją mojej żony w szkole). Gdzieś po około 6-7 miesiącach zaczął się aklimatyzować i do systemu przekonywać, ale wtedy nastał czas powrotu do Polski.
Z innej beczki - dzieciaki przez cały pobyt miały kłopot z akceptacją azjatyckiej kuchni. Zbawieniem było odkrycie sklepu z niemiecką żywnością ;) - normalny "polski" chleb, prawdziwa szynka - szła na to fortuna, ale od czasu do czasu fundowaliśmy im taki luksus.
Super przygoda życia, to co niefajne zostało wyparte, teraz w pamięci zostały tylko pozytywne wspomienia.
Pozdrawiam
W.
O rany aż ciarki mi po plecach przeszły. Nie wiem czy singapurska szkoła zmieniła się przez ten czas czy my trafiliśmy na mało reprezentatywną, ale w szkole naszego dzieciaka nikt dzieci nie leje. Na szczęście. Na babę co okłada dzieci rózgą chyba bym napadła w ciemnym kącie.
Moje matczyne serce nie wytrzymałoby gdyby dziecko nie lubiło swojej szkoły. Nasz Przychówek o dziwo od samego początku był przyjęty serdecznie i dobrze traktowany, ale klasa 40 dzieciaków też zrobiła na mnie wrażenie tym bardziej, że zabrałam dziecko ze szkoły prywatnej z 16 osobowej klasy.
My lekcje zaczynamy o 7.15 więc najwcześniej w dzielnicy, chleb się nauczyłam piec tak samo jak robić ser. Szynkę tez czasami kupujemy i bluźnimy jak za 10 plasterków świnki płacimy tyle co obiad w knajpie, ale trudno. W sumie dobrze nam się żyje.
Napisz co było z matmą po powrocie. Zakładam, że starsze dziecko było w p3 w klasie mix czy po powrocie trafiło do klasy z której wyszło czy wyżej. No i czy poza językiem dzieciaki odniosły jakieś korzyści edukacyjne np. nawyk codziennej pracy czy było wręcz przeciwnie poczuły, że jest luz wiec odpuściły. Bardzo ciekawe te Twoje obserwacje mam nadzieję, że będziesz częściej komentować.
Prześlij komentarz