Mieszkaliśmy w Singapurze już prawie pół roku, ale kraba nie jedliśmy... Pewnego piątku w towarzystwie polskiego gościa poszliśmy na krabową kolację. Zamówiliśmy dwa kraby na cztery osoby - co się będziemy ograniczać. Przywykliśmy już do tego, że jemy dwa razy więcej niż Chińczycy. W chwili zamawiania Kraby były jeszcze żywe i siedziały w towarzystwie innych krabich męczenników w akwarium. Pół godziny później leżały w chili sosie na naszych talerzach.
- Ohyda - powiedział Przychówek po wydzióbaniu mięsa z krabowych szczypiec
- Chcę coś innego - dodał
- Mi też nie smakuje- powiedziała Kura
- Ani mi - dodał Żywiciel
- Co za głupoty gadacie mięso jest delikatne i pyszne, mówił polski gość wysysając krabie odnóża...
- Smacznego - powiedział Żywiciel, który miał ręce po łokcie ubabrane w chili sosie.
Polski gość poradził sobie z obydwoma krabami zachwycając się ich smakiem... Jednak to jemu po krabie pozostał największy niesmak. Następnego dnia spuchł na twarzy, łzawiły mu oczy i musiał pojechać do lekarza... Krab jednak naprawdę mu smakował, bo chociaż wrócił do Polski dwa miesiące temu, to nadal go wspomina.
3 komentarze:
Uwazam, ze mieso kraba jest na prawde dobre, tylko nigdy nie zdecydowalabym sie go zamowic w sosie, wiedzac, ze trzeba sie z nim strasznie grzebac. Za to syf jaki zostawia na stole Chinczyk po jedzeniu kraba, bezcenny!
Hehehe :) super post z morałem :)
Sytuacja wypisz wymaluj jak z chińskiej dzielnicy w Bostonie :-)
Tam na szczęście na sam koniec podali najprawdziwszą makutrę (sic!) w której była herbata z pływającymi polówkami (chyba) cytryny.
- Do umycia rąk był ten dodatek, jak nam objaśnił Pan Chińczyk.
Prześlij komentarz