- Co tu będzie? - zapytała Kura patrząc wymownie na bibliotekarkę
- A takie spotkanie, co roku jej organizuję - powiedziała bibliotekarka dumna z siebie, że potrafi zrobić cokolwiek innego poza dobrym wrażeniem.
- Możesz zostać - dorzuciła
- Niektórzy mnie już znają, bo co roku odwiedzam swoją starą szkołę. Szkołę, która pozwoliła odnieść mi sukces. Moja historia zaczęła się kilkanaście lat temu w Chinach, bo tam się urodziłam. Swoją naukę zaczęłam w Pekinie, ale gdy byłam w trzeciej klasie moja rodzina przeprowadziła się do Singapuru. Wszyscy myśleliśmy, ze to będą małe Chiny, ale Singapur wcale nie był dla nas miły. Nie mówiłam wtedy po angielsku i żadna szkoła nie chciała mnie przyjąć. Moi rodzice bardzo się martwili, a ja nie wiedziałam co robić, miałam tylko 10 lat. Gdy mojej mama napisała rozpaczliwy mail do pani dyrektor, ona odpisała, że nie ma na świecie dziecka, które nie nadaje się do szkoły i powinnam zacząć się uczyć jak najszybciej. Dwa dni później dostałam nowy mundurek, białe skarpetki i z dumą niosłam plecak, ale długo nie lubiłam szkoły, bo nic nie rozumiałam. Byłam najgorszym uczniem w najsłabszej klasie, ale moja nauczycielka codziennie mi pomagała, dawała specjalne prace domowe i mówiła, że dam radę. Moja pierwsza nauczycielka zawsze powtarzała, że zła ocena to tylko informacja, że trzeba pracować więcej. Więc pracowałam długo i ciężko. Na koniec trzeciej klasy już nie byłam ostatnia. Moje egzaminy wypadły tak dobrze, że mogłam iść do klasy gdzie uczą się średni uczniowie. Moi rodzice byli ze mnie dumni, ale mówili, że mogę dać z siebie więcej. W nowej klasie znów byłam najgorszym uczniem, ale słabe oceny motywowały mnie do pracy. Klasę zmieniałam co roku, za każdym razem byłam najgorszym uczniem, wiec dużo musiałam się uczyć. Prezent dostałam po ostatnim egzaminie, bo wynik mojego Psle był najwyższy w całym Singapurze. Wszystkie gimnazja chciały bym uczyła się właśnie u nich.
Zła na siebie spojrzała na kolegów Przychówka i błyskawicznie zrozumiała, że wśród dzieci rozmawiających ze słynną absolwentką nie ma ani jednego Singapurczyka. Wszystkie dzieci urodziły się gdzie w świecie i trafiły do miasta lwa przez swoich rodziców.
- Gdzie jest mój Przychówek? - zapytała Kura
- Biega po boisku - odpowiedziała bibliotekarka
11 komentarze:
Kuro, a co to wedlug Ciebie oznacza, ze na spotkaniu nie bylo Singapurczykow?
Nie było dzieci urodzonych w Singapurze. Czemu nie wiem może nie potrzebują takiej motywacji.
Fajnie, że mała miała takie wsparcie i pomoc... niestety często jest tak, że kiedy jest się najgorszym, to jest się spychanym na margines, pomiatanym i obrażanym, wtedy łatwo jest się zamknac w sobie i życ w przekonaniu, ze się do niczego nie nadaje... Brawo dla tej małej!
Kuro, mnie tez zaintrygowalo, dlaczego Singapurczycy sie nie stawili. Moze nie byli zaproszeni?
Pozdrawiam,
M.
Zaproszenie było dla wszystkich ogłoszone przez szkolny radiowęzeł. Może nie przyszli dlatego, ze słyszeli już tę historię. Dzieciak się pochwalił, ze tez ją słyszał w drugiej klasie ( czyli dwa lata temu). Dzieci singapurskie zwykle są w szkole od klasy 1, a przybyłe dochodzą do klas na różnych poziomach.
Pewnie Singapurczycy nie potrzebują takiej motywacji pozytywnej, zwłaszcza, że nie mogą tak dalece utożsamić się z nieznającą języka ambitną imigrantką.
Olena tez mi to przeszło przez głowę.
Piękna historia - motywuje do walki i pracy nad sobą, nawet takiego starego konia jak ja. Chętnie poznałbym tą dziewczynę - porozmawiał z nią - tacy ludzie inspirują. I zgadzam się z przedmówcą - szkoła w PL zabija kreatywność, ale przede wszystkim poczucie wartości tych, którym idzie gorzej - rzadko zdarzają się nauczyciele, którzy są wsparciem i potrafią wykrzesać z każdego co najlepsze!
Nasz land od jakiegos czasu ma program skierowany do potencjalnych nauczycieli o obcych korzeniach. Wladze chcialyby, zeby dzieciaki emigrantow mialy zywy przyklad, ze dzieki nauce mozna wiecej osiagnac i byc tym, kim sie zamarzy. Kazdy sposob jest dobry na zachete :)
Wzruszająca historia. Ale nietrudno sobie wyobrazić, że ta historia mogła skończyć się zupełnie inaczej. Iluś dyrektorów musiało tej matce przecież powiedzieć wcześniej, że dziewczynka "nie nadaje się do szkoły".
Słusznie ktoś tam zauważył, że gorsze dzieci często są spychane na margines. W każdym razie w Polsce. To chyba u nas robiono eksperyment, w którym nauczycielom opisywano uczniów jako lepszych i gorszych. I nauczyciele więcej cierpliwości mieli zawsze do tych określonych jako "lepsi". A nie mieli cierpliwości dla "gorszych". Tylko że... za każdym razem wskazywano im innych.
Generalnie w singapurskim systemie najlepiej mają najlepsze dzieci,a najlepsze gimnazja są najlepiej wyposażone.
W drugiej kolejności są dzieci z ciągłym progresem czyli takie co gnają do przodu jak burza. To jest super i naszemu dziecku to odpowiada, ale byłabym nieobiektywna gdybym nie napisała, że szaremu przeciętnemu uczniowi zbyt wile ów system nie oferuje.
Ciekawe zajęcia, dobre gimnazja są dla nich niedostępne, a na pomoc się nie kwalifikują , bo są za dobre.
Takie historie z jednej strony krzepią, bo człowiek widzi, że chcieć to znaczy moc, a z drugiej strony widzą to też matki wariatki i potrafią zmuszać kilkulatka do nauki 12 h na dobę. Hodując przy okazji małego robocika który poza ramy wyjść nie porafi.
Prześlij komentarz