Do China Town nie jeździmy często, zbyt ciasno i zbyt głośno jak na nasz gust. Chińska dzielnica w Singapurze to niskie domo-sklepy wciśnięte między wysokie bloki nowoczesnego miasta. Coraz rzadziej owe domo-sklepy są zamieszkane przez duże chińskie rodziny. Wielu młodych wyprowadza się do typowych, singapurskich bloków zostawiając w domo-sklepach swoich starych rodziców, którzy żyją z ulicznego handlu. Spacerując wąskimi ulicami chińskiego miasta trudno oprzeć się wrażeniu, że chińska dzielnica to wielki bazar pełen tandety przygotowanej z myślą o turystach szukających pamiątek z egzotycznego Singapuru. Za kilka dolarów można kupić: apaszkę, wachlarz, zegarek i zjeść posiłek przy plastikowym stoliku stojącym na chodniku. Turystyczny raj.
Prawdziwe chińskie życie toczy się w bocznych uliczkach gdzie chińscy seniorzy grają w madżonga, chińskie szachy, naprawiają buty lub po prostu odpoczywają. Rozwydrzone gołębie podjadają jedzenie z plastikowych talerzyków, a my większości specjałów po prostu boimy się spróbować.
Wystarczy kilka kroków by znowu być na wielkim bazarze, w jakimś centrum handlowym czy
dojść do rzeki pełnej cudów. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki można znaleźć się w innej bajce.
13 komentarze:
Uliczne żarcie jest smaczniejsze niż knajpiane ... i nikt od tego nie umarł :) !
Pozdr.
T.
A my jemy i lubimy i żyjemy, ale tego ze zdjęcia nie mieliśmy odwagi spróbować. :)
Dawno Cię T nie było. :)
Bardzo często takie uliczne knajpki to przez wiele lat prowadzony rodzinny interes z wieloma stałymi klientami ... często jako jedyne możliwe źródło utrzymania ... dla nich "problemy żołądkowe" klientów to duży problem, albo koniec interesu ... i nie potrzeba do tego żadnych sanepidów ... a w knajpie kucharz jest, albo go nie ma ... dlatego wolę jeść tam gdzie kucharzy jednocześnie właściciel ... w szczególności, że za czasów studenckich dorabiałem sobie w gastronomii i znam różnicę w podejściu najemnik - właściciel.
Pozdr.
T.
T my wszędzie jemy.. czasem jestem na siebie zła, że jednak za mało o jedzeniu codziennym piszemy. Poprawimy się :)
Ja tez wlasnie na dniach planuje napisac o Chinatown:) ja uwielbiam ta atmosfere i jedzonko-mniam,mniam:) Pozdrowienia dla calej sasiedzkiej rodzinki:)
Aga ty nie planuj tylko pisz :) Za mało piszesz:(. A Chińska dzielnica w KL zupełnie inna niż w Singapurze.
oj ale tego czegoś ze zdjęcia też bym nie odważyła się spróbować... co to w ogóle jest ???
Może i nikt nie umarł ale kto by zjadł to "coś" co jest na ostatnich dwóch zdjęciach?!;) co to w ogóle jest?;)))
Pozdrowienia dla autorki bloga, wpadłam przypadkowo i zostałam tu, z chęcią czytam. Singapur znam tylko niestety z lotniska, przelotem do Australii:(widzę że warto pobyć troche dłużej:)
Anonimowy z Australii to blisko masz. Kilka godzin samolotem i już możesz być w Singapurze. To " jedzenie" na zdjęciach to najlepsze kawałki świnki ogonki, nerki, płuca wszystko w tej samej przyprawie.
na drugim zdjeciu od gory,Kura uchwycila najwieksza atrakcje w Chinskiej dzielnicy.Slynne na caly swiat niemieckie grilowane kielbasu z musztarda i keczupem.
Polecam zajrzec na ich strone
http://wuerstelstand.blogspot.co.uk/
Anton-wlasciciel to bardzo barwna postac w Singapurze.Mialam to szczescie ,ze go poznalam,a jego kielbaski to byl miod na moje serce po paru miesiacach na azjatyckiej kuchni.Dowiedzialam sie o nic z telewizji i z prasy podrozniczej,nie tylko turysci,ale i Singapurczyczy uwielbiaja jego kielbaski,zrobily furore.
Kiełbacha i chleb doczekają się osobnego wpisu kiedyś...Sądząc po kolejkach to jest to miejsce bardzo znane.
Ja z przyjemnością poczytałbym o ulicznym żarciu w takim rasowym i kulturowym tyglu :)
Pozdr.
T.
No dobrze T specjalnie dla Ciebie napiszę o jedzeniu na chińskiej ulicy w Singapurze. Skoro dla dwóch bibliotekarek piszę o książkach to dla Ciebie mogę napisać o ulicznym żarciu w Singapurze. W ciągu 2 tygodniu ugotuję Ci wpis. :)
Prześlij komentarz