Pewnej niedzieli postawiliśmy skorzystać z dobrodziejstwa malezyjskich sklepów i wyruszyliśmy...
Metrem do stacji Kranji (tej samej przy której są wyścigi konne) potem autobusem linii 160 podjechaliśmy do przejścia granicznego. Po szybkiej odprawie paszportowej autobus jakieś prywatnej linii przewiózł nas przez most z widokiem na piękną zatokę ma malezyjską stronę życia. Z autobusu wysiedliśmy prawie w centrum handlowym.
Pierwszy szok - toaleta płata 20 senów... Dobrze, że zdążyliśmy wymienić singapurskie dolary na malezyjskie ringgity (0.5 S$ ~ 1 ringgit = 100 senów)... W toalecie poczuliśmy Azję ze wszystkimi jej urokami, wody było po kostki i brudno, a nawet bardzo brudno, papieru i ręczników nie zauważyliśmy ..
W Singapurze toalety są czyściutkie i pachnące pewnie za sprawą konkursu na najczystszą toaletę publiczką w którym wszyscy biorą udział chociaż nagrodą jest jedynie dyplom.
Sam sklep przypominał centra handlowe Singapuru, tylko jakby bardziej zapyziałe, no może było mniej chińczyków. Ceny rzeczywiście były niższe, ale towar też przebrany Przychówek mierzył wiele par crocsów, ale albo nie było rozmiaru albo ulubionego koloru...
Może mieliśmy pecha?
Kurze udało się kupić jedynie spodnie. Pewnie ubrać byłoby się łatwiej gdybyśmy byli o 30 cm niżsi i 30 kilo lżejsi...
Zalegliśmy w pobliskiej kawiarni i zastanawialiśmy się czy chcemy pozwiedzać miasto czy wracamy.
Zajadaliśmy pyszne pączki (takie same można kupić w Singapurze tylko dwa razy drożej) i piliśmy kawę.
Kura została uszczęśliwiona przez Żywiciela kuleczkami z tapioki dołożonymi do kawy.
Kulki z tapioki zwane perełkami lub żelkami to popularny dodatek do kaw, herbat i soków w tej części świata. Mają nieokreślony smak i gilowatą konsystencję - Kura ich nie cierpi. Nie wiadomo co podkusiło Żywiciela by zamówić żonie do kawy kulki z gila, ale Kura powiedziała, że spotka go jeszcze za to kara...
Nie spodziewała się, że niebiosa ukarzą go tak szybko a wraz z nim wszystkich uczestników wyprawy na zakupy. Odprawa po malezyjskiej stronie była błyskawiczna. Przygoda zaczęła się gdy zapakowaliśmy się do autobusu, który z nieznanych nam powodów nie dowiózł nas pod przejścia granicznego tylko wyrzucił w połowie mostu. Szliśmy w upale wśród spalin wielu autobusów, które zafundowały swoim pasażerom to samo ale i tak mogliśmy się zaliczyć do szczęśliwców, bo nie mieliśmy toreb z zakupami. Zmęczeni weszliśmy do odprawy paszportowej i zamarliśmy...
Wiedzieliśmy, że wszyscy Singapurczycy jeżdżą na zakupy do Johor Bahru, ale nie spodziewaliśmy się, że wszyscy postanowią zrobić to tego samego dnia co my. Do odprawy paszportowej czekaliśmy godzinę potem kolejne 20 minut do prześwietlenia bagażu i 40 minut na taksówkę do domu. Razem 2h stania w pomieszczeniu bez klimatyzacji, a potem w tropikalnym upale... Mimo tego, że w Singapurze klimatyzacja jest prawie wszędzie to przejście graniczne było jej pozbawione...
- Ja tam mam swoją teorię - powiedział Żywiciel.
- Wielki brat jest zły, że Singapurczycy wydają kasę za granicą to im klimatyzacji na przejściu nie zrobił... Niech się męczą.
- Coś w tym jest - powiedziała Kura i otarła pot z czoła.
- A wiesz co powiedziała pani celnik kiedy przechodziliśmy do Malezji? - zapytał Żywiciel
- Co? - zapytał Kura
- Że bardzo schudłem na twarzy i inaczej wyglądam niż na zdjęciu...
- Wytopiłeś się jak skwarka - pomyślała Kura, która swojego tłuszczyków z boczków wytopić jakoś nie może.
0 komentarze:
Prześlij komentarz