W poszukiwaniu wrażeń kulinarnych i sposobu na deszczową niedzielę pojechaliśmy do Boon Lay i zdecydowaliśmy się odwiedzić supermarket Jurong Point.
- Może pójdziemy na steka? - zapytał Przychówek
- Ja też mam ochotę na steka - oznajmiła Żywiciel, który czasem tęskni za kawałkiem porządnego mięsa
- Porządnego steka to raczej tu nie będzie - powiedział Żywiciel patrząc na sklepową mapę.
- Chodźmy do food court-u - powiedziała Kura
Usiedliśmy przy stoliku i zamówiliśmy jedzenie. Koreański ryż z wołowiną był chyba najgorszym jedzeniem jakie Kura jadła w życiu. Ryż był zimny, mięso żylaste, a wszystko podane w jakieś obtłuczonej misce. Przychówek z Żywicielem zamówili po steku i dostali wielki talerz z ładne wygładzającym mięsem. Zjeść się jednak tego nie dało, bo mięso było źle usmażone i twarde. Kura rozczarowana swoim daniem poszła zamówić sobie zupę i zjadła prawie połowę zanim zobaczyła w zupie robaka. Po zobaczeniu niespodzianki wszyscy straciliśmy apetyt. Rozejrzeliśmy się "po lokalu" wszędzie było bardzo brudno. Brudne naczynia stały na stolikach, a obsługa jakoś się nimi nie przejmowała. Podłoga dawno nie widziała wody nie licząc tej, która wylała się przy sąsiednim stoliku.
W żadnym food court-cie w Singapurze nie spotkaliśmy takiego syfu. Opuściliśmy to miejsce z postanowieniem, że nigdy więcej tam nie wejdziemy. Chodziliśmy po sklepie w poszukiwaniu sklepu kosmetycznego, ale market był tak pokręcony, że nie mogliśmy ułożyć żadnego sensownego planu zwiedzania. Zamiast do kosmetycznego trafiliśmy do sklepu ze sprzętem. Naprawdę chcieliśmy wydać trochę gotówki, ale nic interesującego nie było.Właściwie było, ale tylko na wystawie. Gdy dopytaliśmy się o wystawione towary jakiś pryszczaty sprzedawca powiedział, z uśmiechem:
- Nie ma, bo się sprzedały, możecie sobie kupić coś innego.
- Jasne, że możemy - pomyślała Kura
- Tylko na co nam telewizor na który dziś jest obniżka i drugi odkurzacz? - pytała retorycznie
- Że też oni nie mogą z dupą w domu posiedzieć tylko łażą i łażą. Jak następnym razem będę chciał przyjechać do Boon Lay to mnie kopnij w zadek - powiedział Żywiciel przeciskający się przez tłum Chińczyków.
Kolejka do taxi, na postoju, była ogromna, więc Żywiciel uznał, że wychodzimy "wyjściem ewakuacyjnym" i łapiemy taxi na ulicy, bo inaczej nigdy nie dojedziemy do domu. Dzień był zmarnowany trzeba było ratować chociaż wieczór. Tuż przed opuszczeniem sklepu dzieciak zobaczył, że kiedyś odwiedziliśmy New York i wtedy też marudziliśmy na to centrum. Sami więc byliśmy sobie winni, że nie skorzystaliśmy z doświadczenia i zawitaliśmy tam ponownie.
W domu Kura zaczęła marzyć by złe sklepy zamykali tak jak złe szkoły w Singapurze.
- Nie wiem czemu ten lichy sklep z kiepskim żarciem przyciąga tłumy - powiedziała do męża
- Ja też nie, ale niech sobie tam Chińczyki siedzą, a my pojedziemy do innego marketu - odparł Żywiciel
3 komentarze:
Ooo jezuuu,po raz pierwszy Twoje zdjęcie kulinarne wywołało u mnie odruch wymiotny.
anha
Pomyśl sobie, że to 100 razy lepiej wyglądało niż smakowało o reszcie dzisiejszych atrakcji nie wspominając. Na szczęście już za godzinę nowy dzień.
okropne........ bueee oj gdybym chodziła po takich jadłodajniach na bank bym schudła pozdrawiam ,Ela
Prześlij komentarz