Gdy
Jednoliterowa opowiadała historię swojego życia Kura i jej europejskie koleżanki nie wstydziły się łez i nie zadawały pytań. Nie miały odwagi dopytywać o szczegóły, bo wszystkie wiedziały, że ich skromna koleżanka przeszła dużo więcej niż one są w stanie sobie wyobrazić.
Gdy tuż przed wakacjami Jednoliterowa pochwaliła się, że jedzie do Bangladeszu na spotkanie z mamą wszystkie Europejki cieszyły razem z nią. Radości i podekscytowania Jednoliterowej nie da się opisać. Przez kilka tygodni mówiła tylko o planowanym wyjeździe i o tym co powie swojej mamie. Z okazji wyjazdu zrobiła 200 zdjęć i wszystkie bardzo starannie włożyła do albumu.
- Długa nie widziałaś mamy? - zapytała Kura, która odlicza tygodnie do spotkania z własnymi rodzicami
- Od dnia mojego ślubu - odpowiedziała
Jednoliterowa chyba czuła, że powinna wytłumaczyć koleżance, iż w jej rodzinnym kraju to nie jest wcale wyjątkowa sytuacja i często zdarza się tak, że kobieta ostatni raz widzi matkę gdy wychodzi za mąż. Bengalska kobieta po ślubie zostaje częścią rodziny męża i to od niego zależy jak będzie wyglądać jej dalsze życie.
Kura zna męża Jednoliterowej i wie, że on nie ingeruje w decyzje żony. Gdyby Jednoliterowa chciała to nigdy by nie zerwała kontaktu z własną mamą. Ciekawska Kura zapytała :
- Dlaczego nie kontaktowałyście się tak długo?
Jednoliterowa z ogromną szczerością opowiedziała, że po skończeniu szkoły elementarnej chciała się uczyć w szkole prowadzonej przez misjonarzy, ale mama namówiona przez dalszą rodzinę uznała, że jej 15 lat to dobry wiek by zostać żoną. Jednoliterowa miała duży żal do mamy, że nie mogła się uczyć i z tej złości zaniedbała rodzinne kontakty. Spokorniała gdy udało jej się spełnić marzenia i żyć ciut inaczej niż jej rodzice i dziadkowie.
Po sprawdzeniu, że mama żyje, pracująca na lotnisku Jednoliterowa pierwszy raz w życiu wsiadła do samolotu i poleciała do Dhaki. Niestety pobyt w rodzinnych stronach odgrzał jej najgorsze wspomnienia.
- Nigdy więcej tam nie pojadę. Nie zobaczę już mojej mamy - powiedziała Jednoliterowa dwa dni po powrocie z Bangladeszu
- Wyjazd z Bangladeszu wcale nie oznacza utraty kontaktu, najważniejsze jest, że zrobiłaś pierwszy krok - wyszeptała Kura próbując pocieszyć Jednoliterową
- Moja mama tu nie przyjedzie, bo podróż by ją zabiła, poza tym ona nie ma żadnych dokumentów. Pisać listów też nie będziemy, bo ona pisać nie potrafi.- oznajmiła Jednoliterowa ze smutkiem w głosie
Niby Kura nie powinna być zaskoczona, bo od bardzo dawna wiedziała, że ponad 50% mieszkańców Bangladeszu jest analfabetami. Wiedziała, że wiele Bengalskich kobiet nigdy nie wyjedzie ze swojego kraju. Mimo wiedzy jakoś trudno jej się pogodzić z tym, że w XXI wieku są ludzie, którzy żyją bez jakiegokolwiek dokumentu tożsamości, bez kontaktu z rodziną. Ludzie, którzy nawet nie wiedzą, że świat wygląda zupełnie inaczej niż
. Ludzie którzy mieli pecha urodzić się w Bangladeszu i nie mieli tyle uporu co Jednoliterowa.
26 komentarze:
a ja czasem narzekam, że urodziłam się w Polsce... Boże, dziękuję Ci za to, co mi dałeś!
Bardzo podziwiam Jednoliterową i jej ogromną siłę ducha.
To bardzo smutna historia. Przez kilka lat mieszkania w Londynie poznałam kilka podobnych: Bangladesz, Afganistan, Pakistan...Wystarczy posłuchać opowieści tych ludzi i nasze, 'europejskie' problemy naprawdę przestają się wydawać takie duże...
Pozdrawiam
ajdekato
Biedna Jednoliterówka..:(Jednak dokonała słusznego wyboru. Goniąc za lepszym życiem zawsze coś tracimy.Twoja przyjaciółka straciła jedno życie, ale zyskała drugie - lepsze, godniejsze i z tego trzeba się cieszyć.
Kuro, bo zakładam, że to wpis stworzony przez Ciebie, masz piękny styl i uwielbiam jak piszesz o takich rzeczach. Poza tym świat powinien składać się z większej ilości ludzi o Twojej wrażliwości. I całe szczęście, że nawet w takich trudnych warunkach znajdują się osoby o odwadze i uporze Jednoliterowej. Pozdrowienia dla Was obu. :)
Wydaje mi się, że po wizycie w Bangladeszu Jednoliterowa straciła serce do kontaktów z rodziną.
Kwestię kontaktów listownych z osobą niepiśmienną daje się rozwiązać - w rodzinie zawsze znajdzie się chodzące do szkoły dziecko, które przeczyta list mamie i napisze podyktowane kilka słów. Listy dochodzą nawet do slumsów z kartonu - potrzebna jest tylko dobra wola i determinacja obu stron.
Obawiam się jednak, że mama Jednoliterowej nie ma już potrzeby kontaktu z córką, którą kilkanaście lat temu wydała za mąż i prawie zapomniała o jej istnieniu...
smutne to, my niby-Europejczycy chyba nigdy nie zrozumiemy "prastarej" mentalności ludzi, którzy żyją tak jak 1000 lat temu :)
i tutaj mam wątpliwość - czy należy i które tradycje kultywować, czy 'iść z duchem czasu"
wiele Ludów ma zupełnie inne podejście do życia ..czy to dobrze czy to źle...
ja- nie wiem
Z zaciekawieniem przeczytalam Twoją opowieść, którą przypomnialaś mi,że ja nie bylam w Polsce już ponad 10 lat. Tyle tylko, że ja nie mam już do kogo wracać. Bardzo wzruszająca jest historia Jednoliterowej. Lezka zakręcila mi się w oku :(
Wielkie dzięki,
Pozdrawiam.
Kilka dni temu oglądałem w polskiej telewizji program dokumentalny na temat pracy dzieci w Bangladeszu a dokładniej w fabryce cegieł. Film realizowała Ewa Ewart tytuł "Dzieciństwo w cegielni". Uwierz mi Kuro, że już nie jedną biedę na świecie widziałem ale po obejrzeniu tego dokumentu chciało mi się krzyczeć - DLACZEGO?!!! Cały świat patrzy i nic nie robi! Życie w Bangladeszu trudno nazwać nawet wegetacją ja nawet nie umiem wyrazić tego słowami. Myślę, że dla Pani Jednoliterowej (która przecież wie najlepiej jak tam jest) powrót w rodzinne strony musiał być bardzo trudny.Jednak wierzę i życzę jej tego aby znalazła jeszcze siły aby odwiedzić swoją mamę, bo kontakt z własną matką jest chyba ważny dla każdego z nas.
Zgadzam się z tarią - może Jednoliterowa zapomniała o krzywdach z przeszłości i chciała coś zmienić w kontaktach z matką, ale nie było chęci z drugiej strony, sytuacja taka jak przed wyjściem za mąż...
Do Adam...
Adam nie wiem czy pamiętasz mój post o uśmiechu i o tym jak mi się wtedy oberwało. Zgodzę się z Polą T, która zostawiła wtedy komentarz, że niestety my wszyscy jesteśmy współwinni losu tych dzieci. Te cegły ktoś przecież kupuje. Widziałam ów reportaż i wyłam jak bóbr.
Miejsce 11 latka jest w szkole a nie w fabryce cegieł, dziecko kilkuletnie powinno za kieszonkowe kupić długopis grę czy inną pierdółkę a nie ubierać swoje rodzeństwo. To są dzieci bez dzieciństwa. Mali dorośli. :( Nasi sąsiedzi mieli pomoc domową który przyszła do nich jak miała 15 lat.Wiele Filipinek zawyża wiek by iść do pracy. Jednoliterowa bardzo chciała tam jechać, ale na moje pytanie czemu nie bierze tam chociaż starszego syna powiedziała, że nie ma co tam oglądać. Jej dzieci nie znają babci a ona nie zna ich.
Do Homeostasis i Bożeny i Tiary
Staram się nie oceniać, bo nie jestem w stanie zrozumieć innej kultury, ale wiem, że Jednolitrowa jechała radosna i pełna nadziei a wróciła smutna i zrezygnowana.
Do Ingwen
Bardzo dziękuję za miłe słowa, chciałam mieć bloga kulinarnego, potem wesołego i lekkiego ale jak widać też nie wyszło. W postach o Jednolitrowej ciężko jest mi ukryć sympatię do niej. Może dlatego czytelnicy owego bloga też ją tak polubili.
Kuro, z naszej perspektywy ciężko jest napisać coś mądrego i sensownego gdy oglądamy takie programy. Jednak (być może naiwnie)wierzę w to, że coraz więcej z nas (ludzi z krajów bogatszych)ma świadomość jak ciężkie bywa życie gdzieś tam w świecie i dlatego często się "buntujemy" przeciwko takiej rzeczywistości. Mówimy o tym (piszemy na swoich blogach) coraz więcej. Czy to zmieni tą rzeczywistość? Ja wierzę (może znowu zbyt naiwnie), że za ileś tam lat trochę tak. Znam coraz więcej osób, które starają się świadomie pewnych produktów nie kupować, interesują się skąd pochodzą itd. Coraz więcej osób jeździ za granice i już wie, że pomocą nie jest rzucanie cukierków "biednym" dzieciom. Nabieramy wiedzy a to już początek drogi. Wszyscy stajemy się trochę mądrzejsi i bardziej śwaidomi. To jest wartość internetu, telewizji, mediów, blogów i dyskusji na nich - można się dowiedzieć i pomyśleć. Nie mamy władzy aby zlikwidować tą wielką niesprawiedliwość, to oczywiste. Jednak to, że ktoś w swoim kraju nie miałby nic a w innym przynajmniej ma na jedzenie i skromne życie nie usprawiedliwia tego, że ten "kraj wybawca" nie daje imigrantowi takich samych praw jak swoim obywatelom. To nadal jest wyzysk biedniejszego przez bogatszego. Poprawa bytu nie usprawiedliwia nieprzestrzegania praw człowieka nawet jeżeli pochodzi się z Filipin, Bangladeszu, Indii itp. Wydaje mi się, że o ile widzimy koszmar dzieci w cegielni wszyscy bez wyjątku zbyt łatwo przechodzimy do porządku dziennego nad wyzyskiem owych Filipińczyków, Bangladeszan (?) czy Hindusów mówiąc - i tak mają lepiej niż u siebie. To nie tędy droga. Moim zdaniem jeżeli ktokolwiek mieszka legalnie w jakimś kraju powinien mieć takie same prawa i obowiązki jak każdy inny obywatel danego państwa. Nie można tłumaczyć często niewolniczej pracy tylko faktem, że i tak ma ktoś lepiej niż gdyby mieszkał w swojej ojczyźnie. To są tacy sami ludzie jak my.
Wiem, że długo na ten temat można dyskutować a to nie jest najlepsze miejsce na to ale uśmiech czasami bywa uśmiechem przez łzy i to smutne łzy. Trzeba to widzieć.
pozdrawiam serdecznie
Adam
Sinagpurczycy są milionerami wśród państw ościennych. Zaczynali od niczego zresztą w "lichej" atmosferze i cała ich polityka nakierowana jest na: najpierw my potem cała reszta. Podwójne ceny za wejście do muzeum, najlepsze podstawówki gdzie wszystkie miejsca zajmują miejscowi to tylko wierzchołek góry lodowej. "Swój" ma taniej bibliotekę, może kupić mieszkanie, załapuje się na dopłaty, obcy nie ma nic. Rodzaj prawa pobytu przydziela się na podstawie pensji jaką będzie miał człowiek tu pracujący. Swoi mają bon edukacyjny a my jako obcy musieliśmy zapłacić za udział w olimpiadach przedmiotowych naszego dziecka. Z jednej strony złość a z drugiej rząd jest singapurski i powinien dbać o swoich obywateli. Prawo stałego pobytu dostają ludzie z wyjątkowymi umiejętnościami i rodzinna Jednoliterowej do czasu zdania jej egzaminu z francuskiego była bez szans.
Jedyną pretensję jaką mam do rządu singapurskiego to totalny olew dzieci owych emigrantów. Jeśli dzieci nie chodzą do szkoły to nawet zniżki na bilet nie dostaną, a wielu z nich nie chodzi do szkoły bo nie ma obowiązku szkolnego dla nich, bo rodzinom też średnio na tym zależy :(. Często widuję takie dzieci pomagające rodzicom w lokalnych stoiskach z jedzeniem. Pytałam : Czemu nie jesteś w szkole? Zawsze uciekają. :(
I to jest dla mnie podłe ze strony Singapuru bo zabiera tym dzieciom szansę, bo hoduje sobie ludzi do roboty fizycznej którzy nigdy poza owe stanowiska nie wyjdą.A robią to prosto w świetle prawa, bo każde dziecko idące do szkoły musi zdać to egzamin wstępny i udowodnić , że nie zaniży poziomu, ale jak ma to zrobić dzieciak który jest z Indii i mówi tylko w Hindi? Jak ma to zrobić dzieciak który jest z Bangladeszu i mówi jedynie w Bengali? Dyrektorzy też nie chcą takich dzieci bo są rozliczani za wyniki i jak szkoła jest licha to ją Moe zamknie a dyrektora zdegraduje.
Według mnie szansa jest w edukacji to jej brak pozbawia szans. :( Gdyby Jednoliterowa nie zwiała z Bangladeszu to jej starszy syn, którego uważam za najmądrzejszego 15 latka jakiego spotkałam w życiu pewnie skończyłby w takiej cegielni. Gdyby nie miała takiego uporu to jej syn nie byłby w jednym z lepszych gimnazjów w Singapurze. Ona też pracowała na stoisku z kawą a jej mąż był śmieciarzem. (Kiedyś opiszę ze szczegółami ich początkowe życie w Singapurze)
Nie mam pretensji do rządu, że nie pomaga świeżym emigrantom, ale brak pomocy dla dzieci to świństwo i tyle.
O uśmiechu i chociaż jest on czasem przez łzy to jest typowy dla Azjatów. Tacy już są.
Adam ja bardzo lubię dyskusję i im więcej z Tobą dyskutuję tym mam wrażenie, że to samo nas boli a miejsce dobre jak każde inne.
Smutne co piszesz bo to świadczy mimo wszytko o braku rozwoju cywilizacyjnego Singapuru (choć oczywiście nie tylko Sin bo tak jest w wielu innych krajach) w wymiarze humanizmu. Nasza planeta byłaby niczym gdybyśmy nie tworzyli kultury a tworzą ją przecież ludzie i to oni są najważniejsi. Zwłaszcza w kontekście dzieci. No ale cóż mimo wszytko przecież syn Jednoliterowej chodzi do szkoły więc jednostkom się udaje, to zawsze coś. Po woli, po woli będzie się to zmieniało jak zwykle naiwnie wierzę :)
Ja bardziej kojarzę Azjatów ze szczerym, szczęśliwym uśmiechem. Pamiętasz mimo wszytko jakąś wewnętrzną radość dziewczynki z cegielni! Kiedyś już pisałem na swoim blogu, że zazdroszczę tym ludziom (choć czasami bardzo biednym) radości i szczęścia życia codziennego bo to jest dla mnie niesamowite. Ja narzekam na tysiące spraw w życiu codziennym a Oni często mając tak niewiele potrafią otworzyć oczy na życie "popsutemu" turyście. Zawsze wracam z Azji naładowany pozytywną energią i ciągle się dziwię jak oni to robią?! Radość życia wywożona z Azji zawsze pozwala mi inaczej spojrzeć na własne życie i to jest moja pamiątka z azjatyckich wakacji.
Kuro pewnie boli nas to samo i cieszą podobne sprawy więc przy kawie czas upłynął by nam pewnie błyskawicznie:) Na razie zostaje publiczne "klikanie" a to ma do siebie, że forma musi byś w miarę krótka i oszczędna ale i to jest cenne :)
Synowi Jednoliterowej się udało, bo jej na tym zależało. Wielu rodzinom wcale nie zależy aby dzieci ich się uczyły i o to nie zabiegają. Ponieważ nie ma obowiązku szkolnego w Singapurze dla obcokrajowców to wygląda to tak jak wygląda.:( I to mnie matkę boli najbardziej. Pewnie czytałeś historię małej Ch i to, że obce baby musiałby prosić jej rodziców by zechcieli puszczać ją do szkoły :( Pewnie Singapur mógłby rozwiązać problem i wprowadzić powszechny obowiązek szkolny, ale wtedy nie mógłby się pewnie chwalić najwyższym poziomem edukacji na świecie. Dzieci wielu emigrantów ciągnęłoby szkołę do dołu, ale wiele dzieci ma nieodkryty potencjał. ( Dziewczyna w niebieskiej sukience i jej siostra są tylko przykładem).
Mimo futurystycznego miasta mentalność tu jest mocno azjatycka. Jak pytałam moje koleżanki dlaczego w Singapurze nie ma obowiązku szkolnego to one odpowiedziały, że rodziny odpowiadają za dzieci.
Adam miło mi, że tak często tu zaglądasz mam nadzieję, że pozostałe wpisy też są dla Ciebie ciekawe.
Czy to jest azjatycka mentalność? Tego nie jestem pewien. Zazwyczaj gdy pytałem rodziców (w różnych krajach) dlaczego ich dzieci się nie uczą słyszałem odpowiedź, że bardzo by chcieli wykształcić dzieci bo wówczas czeka ich lepsza przyszłość ale są biedni i ich nie stać. Zazwyczaj rodzice z trudem przyjmowali rzeczywistość nieuczestnictwa ich dzieci w edukacji. Myślę, że były to szczere wypowiedzi, bo często z łezką w oku. Być może w Sin jest inaczej, za mało wiem. Jednak nie rozumiem systemy tam panującego. To tak jakby wyeliminować ze społeczeństwa ludzi kalekich i chełpić się, że ma się najzdrowsze społeczeństwo na świecie. Dla mnie to to samo, dlatego mam dosyć krytyczny stosunek do Sin. Ale cóż tak to jest. Szkoda, że samo społeczeństwo nie potrafi tego zmienić, że toleruje taki stan. Popatrzmy na nasze dzieciaki z Polski, które teraz mieszkają np w Anglii. Chodzą do normalnych szkół i generalnie mają takie same szanse jak ich angielscy koledzy. Europa mimo wszytko jest dużo do przodu pod względem szanowania po prostu człowieczeństwa. No ale dosyć tych żali. Warto o tym pisać i myśleć, choćby po to aby na naszym podwórku coś takiego się nie działo.
Oczywiście, że czytam pozostałe i są dla mnie ciekawe, bo ja taki trochę ciekawski świata jestem :) Dziki Tobie jadłem choćby "Chleb dla Janka" będąc w Sin no i często uśmiecham się gdy czytam Twoje wpisy :)
Jak ludzie dobiją do Singapuru z małym dzieciakami to jakoś daje radę je upchnąć w szkole jeśli rodzice tego chcą i sami mówią po angielsku lub mają kogoś kto im pomoże a jeśli nie mają pomocy, siły przebicia to pewnie różnie bywa.
Jeśli dzieciaki już trafią do systemu to jest super. System jest przemyślany,dbający i rozsądny, pomocny edukacyjnie i finansowo ( Bezpłatne książki, mundurek, komputer, opieka medyczna i dentysta oraz zniżki na wszystkie atrakcje Singapuru i łatwiejsza możliwość osiedlenia się na stałe.)
Tylko problem w tym, że nie wszystkie będące tu dzieci trafiają tu do szkoły. Jakby ktoś o tym " drobiazgu" zapomniał. Nie wiem czemu dzieci nie trafiają do szkoły pewnie z różnych powodów.:(
Nie znam dobrze tematu jeszcze jestem w trakcie dopytywania by napisać jak najbardziej obiektywnie, bo temat ciekawy. Moja znajoma P która nigdy nie gotowała pracuje jako wolontariusz i uczy hindusów angielskiego. To ludzie pracujący na budowie, kiedyś kazała im coś zapisać a oni nie umieli. Grupa analfabetów. :( Najmłodszy miał 15 lat. :( (tak przynajmniej wynikało z dokumentów o ile były prawdziwe ).
Europejskie głowy nie wszystko są w stanie w Azji pojąc. Zdarzyło słyszeć, że moje dziecko obce w końcu zajęło miejsce w dobrej klasie i nie powinno chodzić do szkoły lokalnej tylko do międzynarodowej bo jest białe. Nie byłam miła i powiedziałam, że my też płacimy tu podatki i pani się zamknęła.Traktuję ten jeden komentarz jak złośliwość rozgoryczonej matki.
Ja nie rozumiem tajskiej religijności która mi się z fanatyzmem kojarzy i nie mogę pojąc dlaczego w singapurskim mieszkaniu w łazience przeznaczonej dla pomocy domowej nie mam opcji podgrzania wody.:( Mam też brzydkie szafki w kuchni, bo z definicji pani domu ma " służbę" i w kuchni nie bywa a służba mieć ładnie nie musi.
Oj długo by pisać... Pozdrawiamy serdecznie Kura ( zwykle pisząca) Żywiciel ( fotograf) i Przychówek (komentator i pierwszy cenzor wszystkich wpisów )
Azja wrazliwa jesteś więc Cie boli los dzieci, ale ja SIngapuru bym nie obwiniała. Znasz jakaś rodzicielską gdzie rodzice chcą a dzieci do szkoły nie chodza? A Twoi znajomi znaja ? Gdyby Singapur wprowadzil obowiązek szkolny dla wszystkich to nie bardzo byłoby wiadomo co zrobić ze szkołami międzynarodowymi, bo one pod system nie podlegaja. A co wtedy ze szkołami muzułmańskimi? Rodzicami co uczą dzieci w domu.
Jeśli rodzice chcą to dziecko w Singapurze do szkoły trafi ale jeśli nie chcą to nie chodzi. Wiele rodzin co innego mówi zwłaszcza obcym a co innego robi.
PolaT
Pola nie znam wszystkich emigranckich rodzin i nie znam rodziny gdzie dzieci do szkoły nie chodzą, ale widuję dzieci w czasie kiedy powinny być w szkole. Z mojego punktu widzenia wszystko jest proste można ustalić przecież, że dzieci powinny się uczyć miedzy 7 a 16 rokiem życia w szkole wybranej przez rodziców a takiego przepisu nie ma. Jest dla singapurczyków a dla obcych nie ma i już. Gdyby ów " drobny " zapis się pojawił nie byłoby takich dzieci jak mała Ch i dzieci, które są pozbawione szansy.
Opcjujesz za obowiazkowa edukacja w szkole ale pamietaj, ze za edukacje trzeba zaplacic. W przypadku cudzoziemca, sporo.
E.T.
O E. T dawno Cię nie było, milo widzieć Cię znowu. Rzeczywiście zapomniałam o tym "drobiazgu" jakim jest opłata szkolna. Dla wielu rodzin opłata za szkołę jest wydatkiem priorytetowym, wielu po prostu na nią nie stać, jeszcze inne mogłyby te pieniądze tak wydać na szkolę, ale nie widzą w edukacji wartości. To sprawa indywidualna.
Edukacja w Singapurze w szkołach państwowych ( dla obcokrajowca) kosztuje i to wcale nie mało. Rodzaj opłaty zależny jest od typu szkoły i rodzaju pobytu rodziców i wynosi około 400 S miesięcznie.
Oplata może być obniżona lub zniesiona na podstawie wniosku dyrektora i zgody Moe z kilku powodów.
- dziecko przyjechało niedawno
- ma wybitne osiągnięcia w singapurskiej szkole
- sytuacja rodziny jest wyjątkowa
Zawsze jednak należny pamiętać, że opłatę obniża się na jakiś czas (chyba 1 roku) i rodzina musi liczyć się z opłatą szkolną która zmienia się wraz z typem szkoły. Przy 3 dzieci w szkole podstawowej pełna opłata szkolna to ponad 1000 S miesięcznie.
Ja jestem generalnie za bezpłatną edukacją choćby na poziomie elementarnym, ale rozumiem przed czym Singapur się broni.
Brak opłaty szkolnej mogłoby spowodować, że szkoły zostałby zalane przez dużą falę dzieci z państw ościennych a wtedy warunki kształcenia i poziom edukacji by się obniżyły, tego singapurski rząd pewnie chciałby uniknąć.
Mimo opłaty szkolnej wysokich kosztów życia w Singapurze około 5% miejsc w gimnazjach zajmują bogaci Malajowie którzy przysyłają dzieci "na nauki" do Singapuru ze względu na poziom edukacji. Gdy lecieliśmy do KL to pół samolotu było zajęte przez takie dziewczynki (głownie chińskiego pochodzenia ). Zlikwidowanie opłaty za szkołę otworzyłoby furtkę większej ilości rodzin a rząd Singapuru nie ma interesu w kształceniu Malajów i trudno im się dziwić. Na szkoły idzie ogromna kasa więc lepiej spożytkować ją na swoich niż na obcych i też trudno się im dziwić.
Jak widać dobrych rozwiązań dla wszystkich nie ma.
Ostatnie kilka dni spędziłam czytając o europejskich systemach edukacyjnych i co by nie mówić, to dziecko bez znajomości języka poza Holandią skazane jest na " na edukacyjny niebyt". W każdym kraju takiemu dziecku jest trudno. W Anglii może ciut łatwiej, ale tamtejsze szkoły ( poza najlepszymi dla obcokrajowców niedostępnymi) są raczej słabe. W Niemczech dziecko które trafia do szkoły zawodowej już nie ma szans iść na studia uniwersyteckie. Na wyrównanie języka dla nowych jest jest 1 rok. Tu o niemieckim systemie http://headmaster.pl/wp-content/uploads/niemiecka-oswiata_anna-szczepanska.pdf
Cieszę się z tej dyskusji bardzo i z tego, że są różne punkty widzenia na tę samą sprawę.
OW Singapurze obnizone czesne dla dziecka cudzoziemca jest przez dwa lata.
Bedac na zorganizowanych warsztatach w szkole, zdziwilam sie bardzo jak wielu bylo tam opiekunow dzieci. Nie rodzicow, bo ci mieszkali w swoim ojczystym kraju, poza Sinagpurem, a jakiejs blizszej, dalszej rodziny, znajomych czy praktycznie obcych dla dziecka ludzi, ktorym zaplacono za to, aby sie dzieckim zaopiekowali.
Powodem rozlaki z rodzina byla wlasnie ta lepsza edukacja dla dziecka.
W Holandii sa miedzynarodowe szkoly ktore sa niewiele wiecej platne niz te panstwowe (raczej niewielka kwota). Sa tez dwa tryby nauczania (z rozszerzonym angielskim lub holenderskim), zaleznie od znajomosci przez dziecko danego jezyka i wolnych miejsc. (Mowie o szkole ktora 'zwiedzalam' w sredniej wielkosci miescie holenderskim. W duzm miescie typu Amsterdam czy Haga oferta jezykowa zapewne jest szersza).
Do dobrej szkoly nikt 'z marszu' nie jest w stanie sie dostac. Do klasy pocztakowej (4 rok zycia) tez sa zapisy i jest rejonizacja.
To, o czym slyszalam w stosunku do dzieci obcokrajowcow ktorzy przyjerzdaja do Holadnii kiedy dziecko weszlo juz w wiek szkolny, to posylanie ich do nizszej klasy, nawet jesli wyniki ktore przywiozly ze soba z innego kraju sa bardzo dobre. 'Tak na wszelki wypadek' aby sie nie stresowaly i zeby nie maly klopotow (nauczyciele i szkola rowniez). Moze i intencje maja dobre ale jest to wciaz z krzywda dla dziecka.
Zreszta, ten sam mechanizm dziala w Singapurze. Testy kwalifikujace do klasy sa bardzo trudne. Mowie o tych oficjalnych.
Wakacje i ogarniecie sie po wakacjach zajelo mi troche czasu. Mam teraz sporo do czytania i bede zapewne podbijac starsze watki. Ostrzegam!^
E.T.
E. T to największy komplement dla blogera, że ludziom chce się czytać archiwalne wątki.:) Zwłaszcza gdy" czytacz" mieszka w tym samym miejscu i ma podobne ( lub skrajnie rożne doświadczenia). Dzięki za uzupełnienie informacji. Rok z życia to niewiele i rozumiem myślenie Holendrów a właściwie je popieram. W Singapurze jest o tyle łatwiej, że w jednej klasie mogą być dzieci z dwóch roczników. Zaleca się aby dzieci bez singapurskiego przedszkola były tymi starszymi w klasie. Jak to się sprawdza w praktyce? Bardzo różnie znam dzieci które się z tym dobrze czują , takie którym jest wszystko jedno i takie które cierpią.
Słyszałam, że oficjalne egzaminy dla dzieci, które chcą przejechać tu ze względów naukowych są bardzo trudne, ale chyba są do przejścia skoro tak duży procent dzieci je zdaje. Myślałam, że to dotyczy tylko gimnazjów, ale widać, że zaczyna się wcześniej.
Co do opłaty szkolnej to podałam najwyższą stawkę dla nie- Azjatów. Wszystkich zainteresowanych ile kosztuje szkoła w Singapurze odsyłam do strony Moe : http://www.moe.gov.sg/education/admissions/international-students/general-info/#primary-level-admission.
Azja, jeden raz opuscic rok jest rzecza do przelkniecia. Sprawa zaczyna sie robic powazna, jesli pracodawca czy kariera wymaga zmiany panstwa w regolarnych odstepach czasu. Dla doroslego jest to wyzwanie a co dopiero dla dziecka. Jest ono dodatkowo obarczone egzaminami i testami i, mimo dobrych rezultatow, umieszcza sie je w 'gorszej' klasie/szkole czy w klasie nizej. To bardziej jak za kare a nie aby pomoc.
Znam osoby ktore zmienily zdanie co do pomieszkiwania w Holandii wlasnie przez takie postawienie sprawy.
No ale to nie o Singapurze.
W singapurskiej szkole, w klasie z moja cora byl chlopak starszy o dwa lata. Nie wiem jakie byly jego poczatki w Sg i w szkole ale najwidoczniej szybko nadrobil braki bo w czwartej klasie byl w 'A'. Swietnie sobie radzil, mial kolegow i kolezanki, byl duzo wyzszy i powaniejszy ale nie widac bylo aby sie zle czul wsrod mlodszych dzieci.
Jednostkowy przypadek ale mam nadzieje, ze nie jedyny.
Widzialam tez dramat chlopaka ktory podchodzil do egzaminow co dwa czy trzy miesiace (i placil za nie) uczac sie jednoczesnie na kursach angielskiego, matematyki i science (i placac za nie duzo wiecej niz wynosci czesne w szkole publicznej). Po okolo poltorej roku zadal egzaminy ale dostal sie do klasy rocznik nizej niz powinnien. Byl jednoczesnie zrozpaczony (bo klasa nizej i z dala od rodzicow i rodzenstwa) i szczesliwy (bo lepsze perspektywy i mieszkanie w HDB we wlasnym pokoju a nie chata w Indonezji). Bal sie i stesowal ogromnie bo to byla jego ostatnia szansa. No i jeden tylko taki wybraniec z rodzenstwa.
Właściwie nic nie mogę dopowiedzieć, poza tym, że we wszystkich działaniach potrzebny jest rozsądek.
Prześlij komentarz