Ramadanowe bazary można spotkać w wielu miejscach na świecie, singapurski zajmujący trzy ulice jest podobno jednym z mniejszych. W zeszłym roku wydawał nam się ogromy więc Kura liczyła na piękne malajskie tuniki, szale i chustki, ale się przeliczyła, bo pierwszego dnia wczesnym południem większość stoisk dopiero się otwierała.
Sprzedawców i klientów było niewielu, a słupek rtęci zaszalał chyba z rozpaczy i pokazał 35 stopni. Już dawno nie było nam tak wściekle gorąco i duszno. Zmierzając na postój taksówek z podziwem patrzyliśmy na muzułmańskie kobiety odziane w tradycyjne stroje z chustkami na głowach. Ich twarze były pozbawione zmęczenia i radosne, bo dla muzułmanów Ramadan to czas radości, a post zachowuje się po to, by wejść do raju bramą Ar-rajan.
Na ramadanowy bazar wrócimy po zmroku nie tylko po by znów zjeść legendarnego Ramly burgera, i zobaczyć ulicę oświetloną tysiącem lampek. Kura musi odchodzić portfel Żywiciela i na własnej skórze wypróbować czy Mehendi zrobione na malajskim bazarze będzie tak samo ładne jak to zrobione tuż przed Deepavali.
1 komentarze:
Moja okolica :)
Wlasnie wrocilam, na dlugie 2 tygodnie, moze uda nam sie spotkac na burgerze?
Prześlij komentarz