W ciągu kilku godzin odwiedziliśmy Małe Indie, Ulicę Arabską, restaurację na dachu, bazar z ciuchami, hinduską świątynię i wspomniane wyżej sklepy. Fajnie było widzieć zdziwienie w ich oczach. Sami zapomnieliśmy już jak to jest po raz pierwszy spacerować wąskimi uliczką Małych Indii, zatykać nos w wet markecie, dziwić się widząc karalucha na ulicy i zastanawiać się co zjeść, kiedy nazwy potraw kompletnie nic nie mówią.
Przypadkiem spotkaliśmy wycieczkę Polaków, którzy pozdrawiali nas serdecznie w sercu arabskiej dzielnicy.
Z polskimi znajomymi zjedliśmy chińsku obiad, hinduskie słodycze, wypiliśmy singapurską kawę i dzbanek piwa.
Bez względu na to co jemy i pijemy i gdzie mieszkamy czujemy się Polakami i brakuje nam naszych polskich znajomych, a czasami typowo polskich zachowań, których u Azjatów nie widzimy. Nie tęsknimy jednak za listopadową pluchą, wiatrem i ujemną temperaturą, dlatego jeszcze trochę tu zostaniemy.
3 komentarze:
oj wcale się nie dziwię, że nie tęskinie za listopadową pluchą, wiatrem i ujemną temperaturą... ja też bym za nimi nie tęskniła będąc w takim cudownym miejscu jak Singapur!
A w Pl teraz pięknie. W weekend 17 stopni w słońcu było ;) Pluchy póki co (odpukać) nie ma ;)
nie ma co sie dziwic kochana
liscie pospadaly jest mglisto i zimno a twoje rodzinne miasto dziurawe i szare
pozdrawiam
ela
Prześlij komentarz