Poznawanie Hong Kongu zaczęliśmy od ulicy i ulicznych targów. Mimo wczesnej godziny miasto żyło pełnią życia. Ludzie przemieszczali się we wszystkie strony niczym mrówki w mrowisku.
- Ile ich tu jest? - zastanawiał się Przychówek
- Dużo - odpowiedziała Kura, która z trudem przeciskała się przez tłum chińczyków.
Hong Kong okazał się przyjazny dla turysty, ale bardzo zatłoczony. Ulice są tu szerokie i jest ich dużo, ale są pełne samochodów, autobusów, busów i motorów. Ilość samochodów i ukształtowanie terenu powoduje, że nad miastem unosi się smog. Nasze gardła są podrażnione więc kaszlemy i kichamy chociaż nie jesteśmy przeziębieni. Pewnie z powodu smogu wiele ludzi nosi maski na twarzy (a może boją się świńskiej/ptasiej/? grypy)
Ruch na dużych ulicach reguluje sygnalizator świetlny. Czerwone światło ludziki stoją, zielone idą. Przy takim ruchu nie da się przebiec na drugą stronę ulicy. W dojazdowych uliczkach nie obowiązuje kodeks drogowy i by przejść na drugą stronę ulicy trzeba iść z tłumem nie zważając na kolor światła i przejeżdżające samochody, za to w każdej uliczce niespodzianka i niesamowite widoki.
Trafiliśmy na miejsca opisane w przewodnikach i te mniej znane. Goldfish market czyli sklepy ze złotymi rybkami okazał się ulicą z wieloma ulicznym kramami na których sprzedawano rybki akwariowe. Podobno przynoszą szczęście. My żadnej rybki nie kupiliśmy, ale robiliśmy zdjęcia.
Na kwiatowej ulicy - Flower market - żałowaliśmy, że nie jesteśmy tubylcami. Gdybyśmy byli tu na dłużej to kupilibyśmy chyba wszystko. Kwiaty były piękne.
Urzekł nas ogród ptaków, który wyglądał jak bazar, ale nie wszystkie ptaki można było kupić. Cześć ptaków jest tylko do podziwiania. Nam podobały się wszystkie, ale największe wrażenie zrobiła na nas ptasia stołówka. Większość owadów w chwili sprzedaży była jeszcze żywa. Przychówek, który popatrzył na ruszające się larwy powiedział, że ptaki mają fatalne życie, bo nie dość, że siedzą w klatce to jeszcze jedzą takie paskudztwa.
Zaledwie jeden dzień Hong Kongu, a wszyscy zgodnie uznaliśmy, że moglibyśmy się tu przeprowadzić. Mimo chaosu, brudu i smogu to miasto ma urok. Urok doprawiony zapachem ulicznego jedzenia.
8 komentarze:
Bardzo fajna relacja! Odwiedziliśmy podobnie jak Wy targi - z kwiatowego mamy cudowne figurki do naszych drzewek bonzai. HK ma niesamowity urok i jest inny. Pozdrawiam serdecznie!
Piekne zdjecia, a szczegolnie kwiaty ;)
Prawie wszystkie zdjęcia robi Żywiciel. Kura długie lata nie wiedziała, że ma tak utalentowanego męża.
No to rzeczywiscie talent to on ma niezaprzeczalny :)
O rany, a co to sa te jakby zawoskowane labedzie na zdjeciu nr 17 (od gory)? Troche przeraza...
To nie łabędzie tylko kaczki na chrupko. Mało apetyczne według nas.
W Japonii ludzie nosza maseczki, kiedy sa chorzy, chodzi o to, zeby nie rozsiewac wirusow i nie zarazac innych.
Na Tajwanie filozofia noszenia maseczki jest znacznie bardziej skomplikowana... Maseczka ma między innymi za zadanie - chronić przed wirusami i innym smogiem, chronić innych przed zarażeniem twoimi wirusami - bo podejście do L4 mają tu azjatyckie, oraz - chronić przed słońcem i zimnem, a ponadto- maskować np atak trądziku czy brak makijazu, bo się zaspało... :D
Prześlij komentarz