Kura może iść do sklepu po ubrania dla dzieciaka lub po jakieś jedzonko, ale ubrań dla siebie kupować nie znosi.. Nigdy tego nie lubiła.
Kura posiada całą kolekcję spodni kompletnie niedobranych do sylwetki i oraz stos koszmarko-bluzek. Co jakiś czas Kura namawia Żywiciela na zakupy i gdyby Żywiciel nie miał dobrego charakteru, to Kura chodziłaby goła, a jej szafę wypełniałyby kolejne cudaki.
Kura ma gabaryt europejski, więc lubi sklepy europejskie, których na Orchard nie brakuje. Tym razem wybraliśmy się do ION.
Obok sklepów popularnych marek są tu sklepy luksusowe, gdzie do towar wyłożony jest na szklanych półkach, a jedną torebkę pokazuje kilkoro sprzedawców. Kura ma litość dla portfela Żywiciela i sklepy luksusowe omija szerokim łukiem. Jakieś dziwne jej się wydaje noszenie w ręku równowartości małego samochodu.
Mark&Spencer ulubiony sklep Kury wpasowuje się w azjatycką miłość nie tyle do zakupów, co łażenia po sklepach i spędzania czasu w centach handlowych. By przejść z działu bieliźnianego do działu ze spodniami trzeba opuścić sklep, wtopić się rzekę Azjatów, dotransportować się do ruchomych schodów i wyjechać piętro wyżej, gdzie jest ten sam sklep tylko inny dział..
Gdybyśmy zapragnęli angielskiego ciasteczka trzeba by było operację powtórzyć.. gdyby nam się zachciało kupić skarpetki lub coś dla Żywiciela musielibyśmy iść do kolejnego boksu i tak w kółko.
Robienie zakupów może być męczące tym bardziej, że nozdrza drażni zapach. Po sklepie rozchodzi się niezidentyfikowany aromat, który jest miły, ale po dwóch godzinach robi się męczący i powoduje ból głowy.
Gdy szczęśliwa Kura obarczyła Żywiciela paczkami z nowymi ubraniami Przychówek przypomniał o swoim istnieniu i o tym, że z miną męczennika opuścił swój pokój.
- Jeść mi się chce. Nudno tu - powiedział
- Idziemy do food court-u, ja bym się czegoś napił - dodał Żywiciel
Zjechaliśmy ruchomymi schodami i zobaczyliśmy chyba najbardziej luksusowy singapurski food court. Wyglądał jak wielka restauracja ludzi było mnóstwo, ale o dziwo szybko znaleźliśmy miejsca do siedzenia.
Dziecko zjadło kurczaka po tajsku, Kura tajskie sajgonki za zimno, a Żywiciel zamówił chicken rice i dostał lichy ryż, średniego kurczaka i rosół z prażynki.. Zupa smakował jak woda w której, ugotowano prażynki i była wstrętna... No cóż wolimy chyba jedzenie w hawker center... przynajmniej wiemy czego się spodziewać.
Wracając do domu poczuliśmy się luksusowo, postój taksówek miał kamerdynera, który otwierał i zamykał drzwi do podjeżdżających samochodów.
Szkoda tylko, że nie rozwiązali problemu kolejek do taksówki mogliby pomyśleć o większej ilości siedzeń dla oczekujących na taxi - pomyślała Kura, a chwilę potem zrozumiała, że od luksusu w tym sklepie chyba jej się w głowie poprzewracało.
3 komentarze:
Naprawde fajnie sie czyta to, co piszesz:)
Dodalam Twojego bloga do obserwowanych.
Pozdrawiam
Ja też lubię czytać Twój blog. Zwłaszcza, że Singapur jest dla mnie wspaniale egzotyczny. Momentami zazdraszczam:) Hotya
Witamy nowych czytelników i pozdrawiamy już zadomowionych.
Prześlij komentarz