- Jutro będę mieć święty spokój w pracy, bo pani Ładna wzięła dzień wolnego - powiedział Żywiciel po powrocie do domu.
- A co u niej słychać? - zapytała Kura
- Ma jutro święto możesz sobie o nim poczytać wysłałem ci maila - dodał Żywiciel
Kura z przysłanego maila wyczytała, że
Onam to starożytny festiwal, który obchodzony jest do dziś wśród Keralczyków czyli mieszkańców południowo-zachodnich Indii.
Według legendy lud Kerala był świadkiem panowania króla Mahabali. Legenda głosi , że w czasie rządów Mahabali wszyscy byli szczęśliwi i żyli dostatnio. Król był tak ceniony przez swoich poddanych, że nawet bogowie stali się zazdrośni. Postanowili go ukarać i poprosili o pomoc Wisznu. Pod postacią karła, Wisznu stanął przed obliczem Mahabali i poprosił o tyle ziemi ile będzie mógł pokonać w trzech krokach. Po tym jak Mahabali się zgodził, karzeł powiększył się do gigantycznych rozmiarów, dwoma krokami objął cały wszechświat, a trzeci krok postawił na głowie Mahabali spychając go do zaświatów.
Mahabali stracił królestwo, ale raz w roku może odwiedzać swój lud. Czyni to podczas dziesięciodniowego święta Onam.
Kura nie miała pojęcia dlaczego pani Ładna wzięła tylko jeden dzień urlopu, jeśli święto jest dla niej takie ważne, ale kiedy dowiedziała się, że jest kilka restauracji keralskich w Singapurze natychmiast zapragnęła odwiedzić chociaż jedną z nich.
Na wieczorną kolację wybraliśmy restaurację Swaadhisht położoną z boku Little India. Sądząc po ilości gości nie jest to miejsce popularne, z 15 stolików zajęte były dwa. W środku poczuliśmy się jak w domu, a nie jak w restauracji. Z głośnika płynęła nastrojowa muzyka, jedna z pań z obsługi jadła lody, inna coś czytała. Spojrzeliśmy na ściany obok hinduskich bogów wisiały cytaty z Pisma Świętego oraz obraz Jezusa...
- Jak u pani Ładnej na biurku - powiedział Żywiciel, kiedy siadaliśmy do stołu.
Długo nie mogliśmy się zdecydować co będziemy jeść, a kelner najchętniej poleciłby nam wszystko. Gdy złożyliśmy zamówienie na naszym stole pojawiły się nietypowe talerze czyli wielkie liście bananowca mokre jeszcze od wody.
Jedzenie pachniało apetycznie i smakowało wyśmienicie. Przychówek delektował się plackami chappathi i appam oraz briyani, a Kura piekielnie ostrą baraniną. Żywicielowi najbardziej smakowały krewetki, a ryba była zdecydowanie za mała byśmy mogli poczuć jej smak. Gdy oblizywaliśmy palce, które w hinduskiej restauracji pełnią rolę widelca do naszego stolika przyszedł kelner z metalowym wiaderkiem i na talerz Przychówka nałożył sos miętowy i jogurtowo-cebulowy. Byliśmy rozczarowani, że my owych sosów nie dostaliśmy i podbieraliśmy je protestującemu Przychówkowi. Gdy napełniliśmy nasze brzuchy ten sam miły kelner koniecznie chciał nas namówić na kawę, lody lub deser, ale byliśmy zbyt najedzeni by jeszcze coś zjeść. Wypiliśmy za to po szklance mango lassi czyli jogurtu po hindusku.
|
Garlic Prawn |
|
Kerala Prawn Curry |
|
Meen Pollichathu (jeszcze w "opakowaniu") |
|
A tak wygląda w środku |
|
Malabar Chicken Dum Briyani |
|
Mutton Perattal |
|
Chappathi |
Może kiedyś wrócimy do tej restauracji, może odwiedzimy inną, a może pojedziemy do Indii w czasie święta Onam. W Singapurze nie da się zobaczyć wyścigów wężowych łodzi ani procesji ludzi przebranych za tygrysy ani kwiatowych dekoracji układanych na to święto. Może dlatego pani Ładna wzięła tylko jeden dzień wolnego.
2 komentarze:
Kurczę,jak czytam/oglądam te Twoje kulinarne wpisy to od razu się robię głodna ;( Chyba muszę do czytania zasiadać z jedzeniem.
anha
od wczoraj czytam z zapartym tchem całego bloga! Rewelacyjne wpisy, oj chętnie to wszystko zobaczyłabym na własne oczy i posmakowała własnym językiem ;) niestety los zamiast rzucić mnie do ciepłego Singapuru wywiał mnie na zimną Islandię ;) będę tu zaglądać z niecierpliwością czekam na kolejny wpis z życia wzięty ;)
Prześlij komentarz